niedziela, 30 czerwca 2013

20. Naprawdę na Ciebie nie zasługuję.

Pies to najlepszy przyjaciel człowieka.
 Zawsze wysłucha, pomoże, dotrzyma towarzystwa. Sprawi, że słowo "nuda" będzie kompletnie zbędne. Pies nigdy nie odbije dziewczyny, nigdy nie kopnie nas w dupę. Zawsze będzie przy nas. Dla psa nie on jest najważniejszy. Dla psa najważniejszy jesteś ty!
Sunny rosła jak na drożdżach. Ten czworonożny cud miał już ponad sześć miesięcy. Tak bardzo przywiązała się do Alexisa, że nie odstępowała go na krok. Tak właśnie wygląda prawdziwa przyjaźń.
Alexis dzisiejszy dzień spędził na wycieczce rowerowej z dwójką kolegów z drużyny. Jordi i Cristian postanowili dotrzymać mu towarzystwa.
Nathan z kolei cały dzień spędzał w domu. Jego noga dalej pozostawiała dużo do życzenia. Nie mógł jej przemęczać, ani zginać. Gips mu wszystko komplikował. Całe dwa dni spędził na kanapie przed telewizorem. Obejrzał chyba wszystkie powtórki jakie tylko hiszpańska telewizja zdołała puścić.
Jego myśli cały czas krążyły wokół Giny. Widział się z nią kilka dni przed wypadkiem. Wyglądała kwitnąco. Teraz, gdy jego noga odmawia posłuszeństwa spotkanie się z kimkolwiek jest a wykonalne. No, chyba, że ten ktoś raczy go odwiedzić.
Tak też było i tym razem.
Gina bardzo chciała spotkać się z ojcem swojego dziecka. Mimo, że jej brzuch był już ogromny, potrzeba spotkania z Sanchezem była większa.
-Cześć.
Powiedziała wchodząc do domu.
Nathan leżał i oglądał po raz n-ty ten sam odcinek bajki o lwach i hipopotamach.
-Nasze dziecko już pcha się na ten świat.
Powiedziała głaszcząc się po brzuchu.
-Kiedy ma się urodzić?
Spytał.
-Już na dniach. Szkoda, że Cię przy tym nie będzie. Boję się...
Przyznała.
-Nie dam rady. Widzisz jak wyglądam. Masz wybrany szpital?
Spytał.
-Nie. Nie miałam na to pieniędzy.
Odpowiedziała.
Nieudolnie podniósł się z kanapy i podszedł do schowka na klucze. Był tam rzadko używany przez Alexisa portfel. Wyciągnął z niego ponad siedemset euro i wręczył Ginie.
-To na szpital i najpotrzebniejsze rzeczy. Ty lepiej wiesz co jest mu potrzebne.
Powiedział. Gina aż ze szczęścia rzuciła się na niego. Pieniądze są dla niej wszystkim.
Niedługo po tym wyszła z domu Sanchezów. Udała się na zakupy.

***

Jordi i Alexis odkąd się poznali, wiedzieli, że między nimi będzie coś więcej niż "kolega z drużyny".
Są dla siebie jak bracia. Oboje równo walnięci. Dołączył się do nich jeszcze Cristian. Najspokojniejszy z całego towarzystwa.
 Jeździli wokół wybrzeża podziwiając piękne widoki i wdychają świeże, nadmorskie powietrze.
-Alexis, ty jesteś teraz z kimś?
Wyleciał ni z gruchy ni z pietruchy Jordi.
-Ale, że z kim?Spytał zdezorientowany.
-No z dziewczyną! Przecież nie z chłopakiem...
Dopowiedział.
-Nigdy nic nie wiadomo!
Dorzucił Tello.
-Tello, nie będę Ci przypominał, kto spał w jednej wannie z Pedro.
Cristian więcej nic nie mówił.
-To jak? Masz kogoś?
Pytał się dalej.
-Tak, mam. Ma na imię Sunny.
-Sunny? Jak Twój pies.
Powiedział Alba.
-Alababa głupku! Ja mówię o moim psie!
Oj, ten Jordi... Mądrością to on nie grzeszy.
-Serio się pytam. Masz kogoś?
Powiedział i spojrzała błagalnym wzrokiem na przyjaciela.
-Alba, co ty knujesz?!
Wiedział, że Jordi nie zaczął tej rozmowy bezinteresownie.
-Pamiętasz moją siostrę?
Zaczął.
-O, nie, nie, nie! W nic mnie nie wciągniesz!
Wykrzyczał zdenerwowany.
-Sanchi... Proszę Cię. Ona odkąd wróciła z Paryża siedzi sama... Nigdzie nie wyjdzie, nie pobawi się. Ze mną też nie chce nigdzie chodzić, bo myśli, że się narzuca.
-Alba! Zapomnij. Tello też jest wolny!
Chciał się jak najszybciej wymigać od tego pomysłu.
I zaczęło się. Całą drogę do domu, Alba truł dupę Sanchezowi i Tello, by Ci umówili się z jego siostrą. Niestety bezskutecznie.
-A Diana kiedy wraca?
Spytał się Jordi wchodząc do domu Alexisa.
-Już dziś. Koło południa jakoś.
Jordi już uknuł plan. Teraz tylko musi wpleść go w życie.
-Nathan! Kaleko! Jak Twoja noga?
Wyleciał Tello wchodząc do salonu i siadając obok Nathana. Dobrze im się rozmawiało. A jeszcze lepiej jak nikt im nie przeszkadza, tak jak teraz. Alexis i Jordi poszli na piętro pograć w Fifę.

***

Jak dobrze być w domu. Nie musisz szukać rzeczy, pytać się o wszystko, nie ma ogólnej niewiedzy o wszystkim.
-Dziadku, ja pójdę o Nathana, wrócę wieczorem.
Powiedziała zakładając granatowe buty na szpilce.
-Baw się dobrze.
Odpowiedział jedząc obiad.
Powietrze w Barcelonie było o wiele przyjemniejsze niż w Madrycie. Prawdopodobnie nic takiego nie czuła, ale chciała żeby tak było.
Do dzielnicy, w którym mieszkało wielu znanych ludzi jest jeden, świetny skrót. Prowadzi on przez boczne drogi wokół małego jeziorka i placu zabaw. Tą drogą jest o wiele szybciej niż głównymi ulicami Barcelony.
Krocząc, wiatr rozwiewał jej włosy, a ptaki ćwierkały nad głową.
Akurat przechodziła obok placu zabaw, jak zauważyła znajome twarze.
-Cześć Diana!
Powiedział mężczyzna trzymając dziecko na rękach.
-Cześć Leo!
Odpowiedziała podchodząc bliżej.
Leo wraz z partnerką i synem wybrali się na spacer wokół jeziorka.
Mały Thiago rósł jak na drożdżach. Jego podobieństwo to wspaniałego taty było coraz większe.
 Mam nadzieję, że talent piłkarski też odziedziczy po nim.
Leo odprowadził Dianę pod dom Alexisa i wrócił do siebie. Musiał wypocząć przed meczem.
Po cichu weszła do domu Alexisa. Było tu dziwnie cicho. Żadnych śmiechów, kłótni, wyzwisk. Czy to dobry dom?
W domu nikogo nie było, więc wyszła do ogrodu.
-Sunny!
Powiedziała i pogłaskała psa, który zaraz potem zaraz po tym zaczął biec za dom.
Poszła więc za nim.
Za domem ujrzała rozłożone bramki i trzech biegających od jednej do jednej bramki mężczyzn. Alexis i Jordi byli w jednej drużynie, a Tello był sam. Nathan jako kaleka, robił za sędziego. Pogodził się już z tym, że nie będzie mógł grać. Stwierdził, że tak musiało być. Już znalazł sobie inne zajęcie. Nareszcie będzie miał czas na swoje największe hobby. Nathan od zawsze interesował się muzyką. Ale przez piłkę nożną ta pasja zeszła na boczny tor. Może tak miało być?
-O! Diana! Zagraj z nami!
Powiedział Alexis widząc brunetkę.
-Nie mam stroju dobrego...
Chciała się wymigać od tego pomysłu. Ale fakt strój miała nieodpowiedni. Obcisłe białe rurki, luźna granatowa bluzka i do tego szpilki. To nie jest strój do gry w piłkę.
-Nie wymyślaj. Ściągaj buty i dawaj!
Powiedział Jordi.
-Ja się pójdę przebrać.
Powiedziała. Nie miała zamiaru pobrudzić ulubionego zestawu. Weszła do pokoju Nathana, by założyć jakąś jego koszulkę. W szafie, zauważyła meczową koszulkę Barcelony. Chwilę potem miała już ją na sobie. Znalazła jeszcze jakieś swoje bardziej luźne spodnie i też je założyła.
-No to Diana jesteś z Tello.
Powiedział Jordi widząc Dianę.
-Przegracie!
Powiedział Tello słysząc tę wiadomość.
I zaczęła się gra. Pierwszy gol, drugi gol, trzeci i czwarty. Boisko było bardzo małe, więc strzelanie goli było bardzo łatwe.
-Ałaa!!!
Krzyczał Tello leżąc w polu karnym.
-No przecież nawet Cię nie dotknąłem!
Mówił Sanchez patrząc na kolegę.
-Karny! Karny!
Darł się Nathan siedząc na fotelu.
Tak też się stało. Do końca meczu (który trwał trzydzieści minut na dwie połowy) zostało osiem sekund. Wynik to 24-24. Skromny remisik. Ten karny wszystko rozstrzygnie.
W bramce, ze straszną miną stał Alexis. Do piłki z równie straszną miną podeszła Diana. Gdy stała kilka kroków od piłki posłała ciepłego buziaka w stronę Sancheza, który go rozproszył. Zaczął się śmiać i patrzeć na Dianę zamiast na piłkę. Tą sytuację wykorzystała Diana. Precyzyjnie przymierzyła i kopnęła prosto w prawe okienko. Alexis był bez szans.
-Huraaaaa!
Krzyczała i zaczęła biec tak jak Sanchez, gdy strzeli gola. Zaraz po tym podbiegł do niej Tello i zaczął się cieszyć razem z nią.
-Koniec meczu!
Powiedział Nathan.
-Wygraliśmy!!!
Krzyczeli i nabijali się z Jordiego i Alexisa.
-Zwykły fart. Jutro rewanż.
Powiedział Jordi siadając obok Nathana.
-Tak, tak. Znów przegracie.
Siedzieli na tarasie i rozmawiali do późnej nocy, nawet nie zauważyli gdy wybiła dwudziesta druga.
-Heh, Alexis! Na co Ci takie zdjęcie!
Powiedział Jordi.
-Przecież taki brzydki byłeś jak byłeś mały!
Na kominku leżała cała gromada zdjęć. Jego, Nathana, Diany, ich rodziny. Było ich po prostu mnóstwo. Jednym z takich zdjęć było zdjęcie Alexisa kiedyś i teraz.
 -Ja brzydki? Jordi, cwelu ty! Widziałeś siebie dziś w lustrze? Z tego co widzę, to raczej nie!
I zaczęły się wyzwiska. Tello miał tego dość i po kilku zwrotach Jordiego do Alexisa, postanowił wrócić do domu. Nathan i Diana też mieli dość. Poszli do pokoju Nathana. Dziewczyna chciała mu pomóc przygotować się do spania. Po kąpieli i zmienieniu opatrunku, leżeli już razem w łóżku.
-Bardzo Cię kocham, wiesz?
Powiedział przytulając do siebie Dianę.
Nie odpowiedziała. Tylko pocałowała go i zasnęła w jego objęciach.

***

Obudziły ją śmiechy dochodzące z piętra niżej. Nathana już obok niej nie było. Tylko Sunny kręciła się gdzieś w nogach.
Leniwie podniosła się z łóżka. Dziś piątek, więc Alexis nie ma treningu, może spędzą ten dzień we troje? Mało czasu ostatnio dla siebie mają. O ile kilka godzin dziennie to mało...
W salonie, odbywał się turniej gry w pokera. Alexis bardzo lubił w to grać z Nathanem, ponieważ zawsze, ale to zawsze wygrywał. Ponoć ten, kto nie ma farta w kartach, ma szczęście w miłości. W ich przypadku wszystko się zgadza.
-No, Nathuś... Coś kiepsko Ci idzie...
Mówił Alexis odsłaniając swoje karty.
-Znów nic nie mam...
Powiedział zrezygnowany Nathan.
-O, jak przykro. Full!
Powiedział ze śmiechem i zgarnął wszystko co wygrał. Tzn dwanaście euro, batona orzechowego, ulubioną koszulkę Nathana i jogurt truskawkowy. Ale ten Alexis ma szczęście, wygrać takie rarytasy... Ah!
Gdy Alexis zgarniał swoją wygraną ze stołu, do salonu weszła Diana.
-Wiesz, nie ładnie tak ogrywać młodszego brata...
Zaczęła siadając obok Nathana.
-Nie moja wina, że biedaczyna grać nie umie...
Powiedział szczęśliwy.
-To może zagraj ze mną?
Spytała z cwanym uśmiechem.
-Ha, ha! Zawsze! O co?
Spytał.
W tym momencie Diana położyła na stole dziesięć euro, które znalazła na stole.
-Na początek.
Odpowiedziała.
Z czasem, na stole pojawił się zegarek kupiony na bazarze za dwadzieścia euro, zdjęcie z autografem Alexisa( na co to komu?) i kolczyki Diany.
-Dobra, podbijam.
Powiedziała Diana i położyła na stole swój telefon. A mało wart to on nie jest...
Alexis zawsze jest pewny swego. Tak jak i tym razem. Musiał wygrać, wiedział, że wygra.
-Telefon? Tak słabo?
Spytał i na chwilę wstał z kanapy. Po powrocie, na stół położył kluczyki od swojego Audi.
-Co?!
Spytali zdziwieni Diana i Nathan.
-Sprawdzam.
Powiedział Alexis.
Alexis pokazał swoje karty.
-Kareta!
Wrzasnął.
-To dobrze?
Spytał zdezorientowany Nathan.
-Tak, bardzo! Wygrałem!
Powiedział zadowolony i zaczął ściągać rzeczy ze stołu.
-Czekaj, czekaj...
Powiedziała. Nie warto chwalić dnia przed zachodem słońca.
-Poker kochanie, mówi Ci to coś?
Powiedziała zadowolona odsłaniając karty.
Mina Alexisa była bezbłędna! Był tak pewny siebie, wiedział, że wygra, musiał wygrać, że nie chciał dopuścić do siebie myśli, że... że on... nie... nie... nie wygra!
-Ale jak? Przecież, ja? Ale... To niemożliwe!
Mówił przejęty.
-Wybacz... Dziewczyny są we wszystkim lepsze!
Powiedziała z uśmiechem na twarzy i zabrała wszystko ze stołu.
-Dziękuję Sanchez.
Powiedziała i schowała do kieszeni kluczyki od jego sportowego samochodu.
-Dianuś... Proszę Cię...
Mówił błagalnym głosem.
-Zapomnij. To za Nathana.
Powiedziała i przytuliła się do ciała swojego chłopaka.
-Będziesz coś chciała!
Powiedział z fochem założył ręce na wysokości klatki piersiowej.

***

Po wielu, wielu, ale to wielu negocjacjach dogadali się. Diana oddała Alexisowi kluczyki od auta, w zamian za to, że będzie jej szoferem. Cóż, musiał się zgodzić.
Siedzieli i wygrzewali się w słońcu. Pogoda była tak wspaniały, gdyby co najmniej lato było  w pełni. A to dopiero wiosna...
-Co robimy...?
Powiedziała znudzona Diana leżąc na leżaku.
-Odpoczywamy...
Odpowiedział Nathan.
-Ty możesz cały czas odpoczywać, kaleko! Faktycznie trochę nudno...
Powiedział Alexis.
I mijały kolejne minuty, a ta trójka wynudziła się za wszystkie czasy.
 Gdy leżeli i umierali z nudów, zadzwonił telefon Alexisa.
-Hallo?
Spytał.
-...
- Cześć! Co słychać?
-...
-Ale kiedy? Zresztą, pewnie! Zawsze!
-...
-Czekamy z niecierpliwieniem!
Odpowiedział i odłożył telefon.
-Kto to był?
Spytała Diana.
-Zgadnij kto nas odwiedzi.
Powiedział z uśmiechem na twarzy.
-David? Jordi?
Zgadywała.
-Nie! Trójka z Dortmundu przyjedzie!
 Powiedział szczęśliwy.
-Kiedy?!
Wtrącił się Nathan.
-Nie wiem. Jutro, w przyszłym tygodniu. Nie wiem, nie mówił. Powiedział tylko, że przyjadą.
Odpowiedział.
Po dłużej rozmowie, znów nudy wzięły górę. Znów pojawiły się pytania typu "Co robimy?", "A może gdzieś pojedziemy?", "Jesteście facetami! Wymyślcie coś!" ale bez skutku. Po przyjezdnych śladu nie było. Może numer pomylili? Ha, nie sądzę...
Męczącą udrękę przerwał głośny ryk samochodu.
Na podjeździe zatrzymał się czerwony jak krew sportowy samochód.
Spodziewamy się gości?
-Kto idzie otworzyć?
Spytał się Alexis słysząc dzwonek u drzwi.
-Ja nie mogę.
Powiedział Nathan. Od się teraz od wszystkiego wykręci.
-Ja nie jestem u siebie. Przykro mi.
Powiedziała Diana.
I znów wszystko co najgorsze musi robić Alex... Oj biedny...
-Diana, Ric nie ma nic przeciwko, że tak dużo czasu u nas spędzasz?
Spytał się Nathan, gdy Alex wszedł do budynku.
-Nie, on ma dużo spraw na głowie. Zresztą chce, żebym była szczęśliwa. A przy Tobie jestem najszczęśliwsza!
Powiedziała i przytuliła się do chłopaka.
-Kocham Cię.
Wyszeptał jej do ucha.
W tym momencie, na tarasie stanął Alexis.
-Dość tych czułości! Patrzcie...
Powiedział.
Ależ to było zdziwienie.
Tego się nikt, nikt nie spodziewał! Zza rogu budynku, wyłoniły się trzy postacie.
Z uśmiechem na twarzy weszli kolejno Moritz, Leo i Marco. Co oni robią w Hiszpanii? Dobra, mieli przyjechać, ale nie teraz? Przecież dopiero dzwonili, że przyjadą... ale...A! Fakt, rozmawiali z Alexisem, on jest głupi. Nic nie ogarnia.
-Cześć!
Krzyknął Marco podchodząc do Diany.
-Co wy tutaj robicie? Znaczy... Cześć.
Powiedziała i przytuliła się kolejno do każdego z nich.
-Przecież dzwoniliśmy.
Powiedział Leo.
-Ale...
-Tak, wiemy, chcieliśmy zrobić niespodziankę!
Powiedział Mo.
-To udało wam się!
Odpowiedziała.
-My się jeszcze nie znamy...
Powiedział Marco i podał rękę siedzącemu Nathanowi.
-Nathan. Wstałbym, ale widzisz...
Powiedział i spojrzał na nogę.
-Nic nie szkodzi. Tak się cieszę, że was odwiedziliśmy!
Zakończył Marco.
Takie zaskoczenie... Nikt się tego nie spodziewał.

***

Spędzili popołudnie w swoim towarzystwie. Nareszcie przestali się nudzić. Wystarczyły trzy osoby więcej, a słowo "nuda" zostało kompletnie zbędne.
Alexis i goście z Niemczech wybrali się na wycieczkę po Barcelonie. W końcu muszą poznać piękno tego miasta. Diana chętnie by do nich dołączyła, ale...
-Jestem beznadziejny...
Powiedział Nathan leżąc już w łóżku.
-Co ty wygadujesz...?
Powiedziała delikatnym tonem głosu składając jego koszulkę.
-Jestem przykuty do tego łóżka... Jak jakaś kaleka. Ograniczam Cię przez to... A ty mimo to jesteś ze mną. Jesteś idealna, nie zasługuję na Ciebie...
Mówił.
-Natt... Jestem z Tobą, nie przez to, że muszę, przez to, bo chcę i jesteś dla mnie cholernie ważny. Nie zamieniłabym Cię na nikogo innego.
-Naprawdę na Ciebie nie zasługuje...
Powiedział.

***

Po godzinie dwudziestej trzeciej wrócili do domu. Diana z Nathanem już spali.
Po pokazaniu pokoi i ogólnym oprowadzeniu po domu, usiedli w salonie.
-Diana mieszka z wami?
Zaczął Leo.
-Tak.
Odpowiedział Alexis.
-I ten chłopak to Twój brat?
Pytał dalej.
-Tak, brat. Ten gorszy, brzydszy i głupszy.
Powiedział ze śmiechem.
-Są razem?
Wtrącił się Moritz.
-Tak. Od kilu miesięcy. Pasują do siebie.
Powiedział.
Na twarzy Moritza po usłyszeniu tych słów uśmiech znikł od razu. Jemu nie przeszło. Nadal czuł coś do Diany. Miał nadzieję, że tutaj, w Barcelonie będzie inaczej. Znów się zawiódł... Czy będzie o nią walczył?

*______*

I mamy 20 rozdział, szybko poszło :)
Chciałam Wam bardzo, ale to bardzo podziękować za te ponad  2000 wejść. Jesteście najlepsi ! *_*
Komentarze, które dodajecie pod każdym nowym rozdziałem bardzo motywują i dodają chęci i sił do dalszego pisania, za to Wam dziękuję.
Dlaczego znów wplotłam Borussen(masz i się ciesz!) do opowiadania, które jakby nie było jest o Barcelonie? Po pierwsze prosiła mnie o to jedna dziewczyna w komentarzach, więc chciałam ją uszczęśliwić i proszę! Po drugie osobiście bardzo lubię tą trójkę z Borussii, więc pomyślałam, czemu nie? :) Zresztą, zdążyliście się przyzwyczaić, że strasznie mieszam, więc :P
Dziękuję za wszystko :D

środa, 26 czerwca 2013

19. Niepowodzeń część pierwsza. Warto znać swojego wroga.

Barcelona pięć lat z rzędu była w półfinale Ligi Mistrzów. Musi dalej ciągnąć tę passę.
Ma na to okazje.
Mecz z PSG jest meczem bardzo, bardzo ważnym. W Paryżu skończyło się wszystko wynikiem 2-2. Musimy utrzymać wynik poniżej 2-2, a będziemy w półfinale!
Humory piłkarzy przed meczem były dobre. Najlepiej czuł się Pedrito, który miał nadzieję na uczczenie swojego pierworodnego.
Cały środowy dzień zaczął się jak każdy. Ale był on niezwykły... Nie tylko dla kibiców czy piłkarzy... Był jeden szczególnie oddany temu dniu...
-Diana, nie widziałaś gdzieś mojej czerwonej koszulki?
Spytał Nathan przeglądając szafę. Dziś był ostatni dzień przeprowadzki. Wiadomo dlaczego, Alexis chciał akurat dziś się przeprowadzić. Na dziś umówili się na parapetówkę powiązaną z wejściem do półfinału. Warto być optymistą.
-W łazience na pralce.
Powiedziała chowając książki do kartonów.
Ten Alexis to ma dobrze. Stwierdził, że musi odprężyć się przed meczem i wybrał się do spa. Cały ranek tam spędził, a Diana i Nathan musieli pakować ostanie rzeczy.
Gdy około trzynastej zapakowali  wszystko z mieszkania do samochodu, do domu wrócił Alexis.
-O jeju.. Jak tu pusto...
Powiedział odkładając torbę.
-To by było na tyle...
Powiedziała smutno Diana. Wiedziała, że teraz będzie inaczej. Nie będzie już dwadzieścia cztery godziny na dobę przy Sanchezach... Bała się, że się oddalą.
Razem pojechali pod nowy dom Alexisa i Nathana.
Wyciągnęli wszystko z samochodu i zabrali się do wkładania rzeczy do szafek.
-Gdzie to dać?
Spytała Diana biorąc do ręki spodnie Sancheza.
-Czekaj, czekaj... Mam dla was przyjemniejszą robotę.
We troje poszli do salonu. Została tam cała biała, pusta ściana i kilka puszek z farbą.
-Chyba nie chcesz, żebyśmy Ci to pomalowali...
Nathan jak zwykle marudził.
-Pośrednio.
Alexis wpadł na wspaniały pomysł. Chciał mieć w swoim domu jakiś ślad po ludziach, którzy są dla niego bardzo ważni. Chciał, by odbili swoje ręce na tej ścianie. Mieli niezłą zabawę maczając ręce w kolorowych farbach i rozstawiając ślad po sobie na ścianie.
 Po skończeniu całość wyglądała imponująco. Zostawili jeszcze trochę miejsca na dłonie chłopaków z Barcelony.
Czas na rozpakowywanie!

***

-Sunny, Sunny, chodź do mnie!
Powiedziała czułym głosem Diana biorąc psa na ręce. Sunny miała teraz bardzo dużo miejsca na bieganie. Nie tylko ona, Alexis zawsze musiał być w ruchu. Ta wolna przestrzeń będzie idealna dla niego. Będzie mógł biegać do woli.
-Nathan! Przyniesiesz mi ten karton z góry?
Spytał Alexis będąc w salonie.
-Jaki karton?
Nathan w tym czasie był u siebie w pokoju.
-Ten z grami! Jest w łazience na piętrze.
Karton, chyba kartonicho! Był on tak wielki, że Nathan ledwo widział gdzie idzie, a kręcone, śliskie schody mu tego nie ułatwiały.
Schodząc z kartonem po schodach, nie zauważył czerwonej koszulki, która leżała na schodach. Spadł ze schodów tak szybko, że nawet nikt tego nie zauważył. Było słychać tylko wieki hałas spowodowany wypadnięciem płyt z kartonu.
-Nathan! Ty sieroto!
Krzyknął Alexis zwijając się ze śmiechu, gdy zauważył leżącego na podłodze brata.
-Matko Katalońska! Nathan! Nic Ci nie jest?
Spytała przerażona Diana, która właśnie weszła do domu.
Nathan leżał i się nie ruszał. Był przytomny, ale nie mógł wykonać żadnego ruchu.
-Nathan! Powiedz coś!
Krzyknęła Diana.
-Ja, ja... Moja noga... Ona...
W tym momencie wzrok Diany spoczął na nodze jej chłopaka. Nie wyglądała ona normalnie. Była wykręcona w drugą stronę.
-Alexis! Dzwoń na pogotowie!
Krzyknęła łapiąc za rękę Nathana.
Pogotowie słysząc w słuchawce "dzień dobry, nazywam się Sanchez..." przyjechała błyskawicznie. Po półgodzinie Nathan był już na sali operacyjnej. Noga tak pechowo się ułożyła i złamała, że nie dało się tego ręcznie nastawić. Jedynym rozwiązaniem była operacja. Dochodziła dwudziesta. Alexis cały czas twardo był przy załamanej Dianie, ale musiał jechać. Musiał być na tym meczu.
-Informuj mnie o wszystkim! Będę pod telefonem.
-Dobrze.
Odpowiedziała.
-Przyrzekaj, nie ma że będę grał czy coś. I tak pisz. Będzie Ci wtedy ktoś inny odpisywał. Masz pisać wszystko!
-Dobra, Alex, idź już. Będzie dobrze.
Rozstali się. Próbowała być twarda. Próbowała nie dać po sobie poznać tego, jak bardzo się boi. Jak bardzo jej ciężko z myślą, że najważniejsza osoba w jej życiu leży nieprzytomna i jest właśnie operowana. Tak bardzo się boi...

***
Ta godzina była najdłuższa w jej życiu. Nie wiedziała co myśleć. Cały czas miała przed oczami bladą, przerażoną twarz Nathana i nienaturalnie wygiętą nogę. Bała się. Cholernie się bała.
-Pani Sanchez?
Spytał lekarz wychodzący z sali operacyjnej.
-Tak. Co z Nathanem?
Spytała przerażona.
-Wszystko dobrze. Jest przytomny.
Ulżyło jej. Pierwszy raz tak ucieszyła się na widok lekarza. Pierwszy raz miał dla niej dobre wieści. Nienawidziła lekarzy. Nienawidziła szpitali. Kojarzyły jej się tylko z jednym. Ze śmiercią rodziców...
-Mogę do niego wejść?
Spytała.
-Teraz nie. Rozmawia z psychologiem.
Myślała, że się przesłyszała. Serce podeszło jej do gardła.
-Z psych, psych...Z kim?!
-Jak wyjdzie to będzie mogła pani wejść. Do widzenia.
Została sama na korytarzu. Krzyczała wewnętrznie. Zewnątrz była twarda. Chodź ludzie na korytarzu biegali bez przerwy, ona czuła się sama. Czekając przed drzwiami sali napisała do Alexisa "Jest przytomny. Jeszcze z nim nie rozmawiałam. Jest u niego psycholog." Wysłała. Odrywając głowę od komórki ujrzała wychodzącego mężczyznę z sali.
-Miał dużo szczęścia.
Powiedział i odszedł.
Delikatnie, niepewnie i nieśmiało weszła do sali. Leżał na białym łóżku, w białym fartuchu i białym czepku. Dlaczego tu wszystko jest białe? Nawet szafki przy łóżku.
Nie było widać jego twarzy. Miał na niej kołdrę. Ujrzała tylko gips. Gips, który sięgał aż do uda.
-Nathan?
Powiedziała nieśmiało.
Nic jej nie odpowiedział. Leżał z kamienną twarzą.
-Nathan?
Powtórzyła i usiadła obok niego. Łzy spływały mu po policzku. Oczy miał cały czas zamknięte. Cierpiał.
Siedzieli w ciszy. Ona wpatrywała się w niego, on na nic nie patrzył.
-Nathan! Spójrz na mnie!
Krzyknęła na niego, gdy miała dość tej męczącej ciszy.
-Co chcesz?!
Odpowiedział podniesionym głosem.
-Co chce?! Ty się pytasz co ja chce?! Nathan, skarbie wiesz jak ja się o Ciebie bałam? Jak nie wiedziałam co myśleć?
Nic nie odpowiedział.
-Nathan! Porozmawiaj ze mną!
-Rozmawiajmy.
Odpowiedział od niechcenia. Nic nie odpowiedziała. Złapała go tylko za rękę i mocno ścisnęła.
-Jestem przy Tobie. Nie zostawię.
Siedzieli patrząc na siebie dłuższą chwilę. Nikt nic nie mówił. Siedzieli i patrzyli.
-Diana... Ja... Nie będę mógł...
Mówił jąkając się. Myślała o najgorszym "chodzić?".
-Grać w piłkę...
Dokończył.
-Jak nie będziesz mógł? Co Ci właściwie jest?
-Noga złamana w trzech miejscach! Kość przebiła mi skórę! Mam szwy i nie wiadomo, czy w ogóle będzie sprawna. Mogę zapomnieć o piłce. To koniec! Rozumiesz?!
Spytał drżącym głosem.
-Nathan, ja...
-Wyjdź.
Powiedział stanowczo.
-Nathan...
-Wyjdź!
Krzyknął na nią. Wyszła.
"Alex... przyjedź tu jak najszybciej... Nie on, ja, ja nie wytrzymam..."
Wysłała. Siedziała sama na korytarzu, gdy usłyszała znajomy głos, a raczej krzyk. Zauważyła, że na na salę wiozą partnerkę Fabregasa!
Daniella spodziewała się swojego trzeciego dziecka. Sam poród trwał bardzo krótko, bo niecałą godzinę.
-Cześć Daniella...
Powiedziała wchodząc do pokoju świeżo upieczonej matki.
-Diana! Co ty tutaj robisz?
Spytała zdziwiona.
-Dużo by opowiadać. Gratuluję! Nareszcie się doczekałaś.
Daniella raczej nie przepadała za kolegami Fabregasa, a już bardziej za koleżankami. Ale dziś była dziwnie miła.
-Chcesz ją potrzymać? To Lia.
 -Pierwsza dziewczynka w czasie "baby boom" w Barcelonie. Pierwsza i najsłodsza.
Powiedziała trzymając dziecko.
Gdy Lia zasnęła Daniella i Diana miały chwilę by porozmawiać.
-Co ty robisz w szpitalu? Nie powinnaś być na meczu?
Spytała.
-Powinnam. Ale Nathan miał wypadek. Złamał nogę w trzech miejscach. Leży kilka sal dalej.
-To dlaczego nie jesteś u niego?
Spytała zdziwiona.
-Nie chciał mnie. Właściwie to nie dziwie się. Lekarz mu powiedział, że nie będzie mógł grać w piłkę, a to całe jego życie. Załamał się...
-Naprawdę? Co on sobie zrobił?
-Ze schodów spadł...
-Matko Katalońska...
Było widać, że się przejęła.
-Dobra, ty pewnie jesteś zmęczona. Zostawię Cię.
-Możesz coś tylko dla mnie zrobić?
-Pewnie? O co chodzi?
-Sprawdzisz wynik meczu?
Wzięła telefon i szybko weszła na odpowiednią stronę.
-Jesteśmy w półfinale! Pedro wyrównał na 1-1! Za trzy minuty koniec meczu!
 To wspaniały dzień dla rodziny Fabregasa. Nie dość, że Barcelona jest w półfinale, to jeszcze na świat przyszła nowa członkini rodziny! Oby tak dalej.

***

-Mogę wejść?
Spytała wchodząc powoli do sali Nathana.
Nie usłyszała odpowiedzi. Ujrzała tylko lekki uśmiech na twarzy poszkodowanego. Nieśmiało usiadła obok niego.
-Diana, przepraszam Cię. Ja nie chciałem. Zrozum mnie...
 Powiedział i położył rękę na wolne miejsce obok siebie. To znaczyło tylko jedno. Diana szybko odczytała jego myśli i delikatnie wtuliła się w jego ciało. Tak bardzo się cieszyła. Tak bardzo się cieszyła, że ma go znów przy sobie.
-Nathuś... Nic się nie stało. Ja wiem, ja rozumiem. Będę przy Tobie. Jesteś dla mnie najważniejszy i jakiś wypadek tego nie zmieni. Pamiętaj.
-Wiesz jak mocno Cię kocham? Wiesz jaka jesteś dla mnie ważna? Wiesz ja długo na Ciebie czekałem? Wiesz, że jesteś idealna? Wiesz, że nie zamieniłbym Cię na żadną inną? Wiesz, że jesteś dla mnie ważniejsza nawet od piłki nożnej? Wiesz, że jeśli miałbym wybierać między Tobą a czymkolwiek innym, wybrałbym Ciebie? Wiesz, że... po prostu Cię kocham?
-Nathan... Uwielbiam Cię!
 Rozmarzyli się w czułym, delikatnym, długim pocałunku. Wszystko było idealnie!
-Jesteście?!
Usłyszeli głos dochodzący zza drzwi. Był to Alexis. Nawet nie zdążył się przebrać po meczu. Przybiegł w niezawiązanych trampkach, jeansach i koszulce meczowej. Aż dziwne, że nikt mu jej nie zabrał!
-Wchodź.
Powiedziała Diana.
-Nathan, jak się czujesz? Będziesz żył?
Spytał siadając obok brata.
-Dobrze. Na pewno lepiej niż wcześniej.
I zaczęła się cała historia. Najpierw o operacji, później chwila załamania, o Danielli i Lii i o tym, jak wszystko się naprawiło.
-Na pewno nic nie da się zrobić? Jakaś operacja? Jak trzeba będzie, ja pieniądze dam...
Powiedział Alexis. Nagle zrobił się dobry dla brata. On tylko udawał niemiłego dla brata. W końcu prawdziwe rodzeństwo powinno się sprzeczać, a jak dochodzi co do czego to powinni za sobą w ogień skoczyć. Takie było rodzeństwo Sanchez.
-Alex, wiesz że kilka sal dalej leży Daniella?
-Wiem! Fabregas taki ucieszony wybiegł ze stadionu! Pójdę do niej! Idziecie też?
Spojrzał na brata i Dianę.
-A, fakt. Kaleka nie może!
Wybuchł głośnym śmiechem i wyszedł z sali.
Cesc i Daniella właśnie robili sobie i córce zdjęcia. Alexis nie byłby sobą, gdyby się nie przyłączył. Jest pierwszym wujkiem, który widział, dotknął i poczuł pannę Fabregas.
-Ej, Fabs! Tyle zmarnowanych okazji ile ty dziś miałeś nie miał chyba nikt!
Zaśmiał się i uderzył kumpla z drużyny.
-Te! Sanchez! Nie wychylaj się, bo w ogóle nie grałeś!
Nic nie odpowiedział. Pożegnał się tylko z Lią, Daniellą i Cescem i wyszedł z sali.

***

Parapetówka połączona ze zwycięską fiestą została przełożona na za dwa tygodnie. Nikt nie miał tego za złe Sanchezowi, każdy zrozumiał jego sytuacje.
Daniella z córką po trzech dniach spędzonych w szpitalnych murach wyszły do domu. Nie było tak dobrze z Nathanem. W ciągu tych trzech dni, jego stan pogorszył się i musiał przejść jeszcze jedną operację. Wszystko potoczyło się dobrze. Dziś wychodzi.
-Nie chcę tak spędzić reszty życia...
Mówił Nathan, gdy Alexis pchał z nim wózek do samochodu.
-Trzeba było patrzyć pod nogi.
Powiedział i pomógł wejść do samochodu bratu.
-Jakby nie było, to ty kazałeś mi karton wziąć. To przez Ciebie to wszystko.
Powiedział patrząc się przez okno.
-Nathan! Weź się uspokój! Mówisz to w nerwach. Nie myślisz tak.
Miał racje. Nie myślał tak. Nie mógł się pogodzić ze swoim kalectwem.
W domu nikogo nie było. Tylko Sunny biegała jak oszalała.
-Chodź do mnie!
Powiedział Alexis i podniósł psa.
-Dasz radę chodzić o kulach?
Spytał Alexis siadając na kanapie.
-Dać, dam...
Powiedział i wstał z wózka.
-Gdzie jest Diana?
Powiedział skacząc na kulach.
-U Davida. Jak zawsze. Ma tutaj przyjść z jego dziećmi.
Nie skończył mówić zdania, a do domu weszła Diana z dwójką dzieci. Olaya gdy tylko ujrzała Alexisa rzuciła mu się w ramiona. Luca był za mały na takie wybryki i tylko leżał w wózku.
-Nathan! Skarbie...
Powiedziała Diana całując chłopaka.
-Cześć.
Cały dzień spędzili na tarasie. Nathan zajął najlepsze miejsce na leżaku z hydromasażem, Olaya bawiła się z Sunny i Alexisem, a Diana trzymając Lucę na kolanach rozmawiała z Nathanem.
-Dziadek kazał Ci przekazać, że bardzo się cieszy, że wyszedłeś ze szpitala i że jesteś cały. Przejął się tym wypadkiem. Tak samo jak cała drużyna. Chcieli do Ciebie pojechać, ale pielęgniarka ich nie chciała wpuścić, bo byli za głośno.
-Dziękuję Ci.
Odpowiedział.
-Dziękujesz? Za co?
-Za wszystko. Kocham Cię.
Nie odpowiedziała mu nic. Tylko się uśmiechnęła. Nathan zdał sobie sprawę, że nigdy nie usłyszał od Diany słowa "kocham Cię". Byli razem ponad cztery miesiące, a ona nic. Nigdy tego nie powiedziała. Może ona tak nie myślała?
-Nathan...
Powiedziała Olaya podchodząc do chłopaka.
-A ta Twoja noga... to czemu jest taka biała?
Spytała. Było widać, że bardzo chce jej dotknąć.
-Chcesz mi coś na niej narysować?
-Taak!
Krzyknęła i wyciągnęła z wózka Luciego flamastry. Już po paru minutach na jego nodze zagościł dom, kwiatek, serduszko i kotek. Niedługo potem swój autograf i narysowaną czaszkę zostawił Alexis, a Diana postanowiła narysować słoneczko i wielkie, wielkie czerwone serce.
-Ładnie.
Powiedziała Olaya odkładając flamastry.
-Dobra, chłopaki, ja muszę iść.
Powiedziała wkładając Lucę do wózka.
-Czemu?
Spytał Nathan.
-Jak pamiętasz, David ma troje dzieci, a tu jest dwoje. Muszę iść po Zaidę.
-Jest w szkole!
Dopowiedziała Olaya.
-Przyjdziesz jeszcze dziś?
Spytał Nathan.
-Dziś nie mogę... Jadę z dziadkiem do Madrytu... Właśnie nie mówiłam wam...
-Tak?!
Spytali we dwoje.
-Jadę do Madrytu na trzy dni...
-Gdzie? Po co tam? Wiesz co tam jest? Tam jest złooo!
Powiedział przerażającym głosem Alexis.
-Dziadek ma spotkanie z jakimś facetem i chciał mnie zabrać ze sobą. Jadę dziś wieczorem.
Jeszcze przez chwilę rozmawiali o tym, że Real Madrid to najgorszy klub na świecie.
-Kupię wam koszulkę z numerem 7!
Krzyknęła zamykając za sobą drzwi.
-Diana...
Zaczęła Olaya, gdy szły drogą.
-Mój tata ma numer 7... Chcesz im kupić jego koszulkę?
-Nie... Z innego klubu. Koszulkę Pedaldo.
Powiedziała i zaśmiała się. Olaya nie wiedziała z czego, ale też głośno się zaśmiała.
Po odebraniu Zaidy i zjedzeniu kilku lodów wróciły do domu.
-Czyli Dianuś widzimy się za trzy dni, tak?
Spytał się David biorąc syna na ręce.
-Dokładnie.

***

Madryt... To chyba najgorsze miasto dla kibica Blaugrany. To jest tak, jakby Diabeł miał pojechać na wycieczkę do nieba, lub Bóg do piekła. To jest nienormalne! No, ale cóż. Ricardo miał nad wyraz ważną sprawę do załatwienia. Ale o co chodziło?
-Diana, masz wszystko?
Spytał się Ricardo wyciągając walizkę na korytarz.
-Tak. Raczej. Dziadku, po co my tam właściwie jedziemy?
Spytała zamykając mieszkanie.
-Powiem Ci w odpowiednim momencie.
Droga z Barcelony- świętego miejsca do Madrytu trwała ponad sześć godzin. Gdy około godziny dwudziestej drugiej mijali tablice z napisem "Madrid", Ricardo, który całą drogę śpiewał piosenki wreszcie przemówił.
-Już mogę Ci powiedzieć po co tu jesteśmy.
-No nareszcie!
Powiedziała ucieszona.
-Przyjechaliśmy do mojego dobrego przyjaciela.
-Co proszę? To po co ja Ci tam?
Spytała zdziwiona.
-Chciałem pochwalić się moją uroczą wnuczką.
Nie mogła dłużej gniewać się na dziadka. Właściwe taka wycieczka dobrze jej zrobi. Od kilku dni w jej życiu był tylko Nathan. Musiała mu pomagać, ale była już zmęczona. W dodatku dzieci Davida... Miała nadzieję na odpoczynek.
Zatrzymali się pod dużym, beżowym domem. Na podwórku było ciemno, żadnych świateł, żadnej żywej duszy. Tylko można było ujrzeć zapalone światło w jednym z pomieszczeń.
Wzięli po swojej walizce i podeszli do drzwi wejściowych.
-Ricardo!
Powiedział starszy pan, gdy ujrzał przyjezdnych.
Można było zauważyć, że tych dwoje bardzo się lubi.
-Wchodźcie, wchodźcie! Przygotowałem dla was pokoje.
Powiedział i prawie wepchał gości do swojego domu.
-To jest Diana, moja wnuczka.
Powiedział Ricardo i objął Dianę.
-To o niej tak dużo mi mówiłeś? Faktycznie jest śliczniutka. Bardzo podobna do Basi...
Powiedział uśmiechając się. Diana była podobna do Basi. Miała jej oczy i była naturalna i miła jak ona.
-A to jest moja wnuczka. Sofii, chodź do dziadka!
Krzyknął patrząc się na schody.
Niedługo potem im oczom pokazała się siedmioletnia dziewczynka, w słodkich kucyczkach i różowej sukience.
-Sofii, pamiętasz wujka Rica? To jest jego wnuczka Diana. Przywitaj się ładnie.
Dziewczynka bardzo się zawstydziła. Cały czas stała schowana za nogami dziadka i nieśmiało zerkała na gości.
-Wchodźcie, wchodźcie. Ricardo, ty będziesz spał tam gdzie zawsze, Diana chodź, pokaże Ci twój pokój.
Umówiony pokój znajdował się na pierwszym piętrze, zaraz obok pokoju Rica.
Sam pokój nie był przesadnie duży, ani nie wiadomo jak wyrafinowany. Największą uwagę przykuwała pościel. Takiej Diana nigdy nie widziała! Wielki hamburger, tak to na nim będzie dziś spała Diana.
 Ale za to hamburgery baardzo lubiła!
Po oswojeniu się z pokojem, zeszła na dół do dziadka i gospodarza domu.
-I wtedy rozumiesz ja wstałem, a oni wszyscy na mnie! Wiesz jak Sergio zrobił się czerwony? Ja tylko chciałem wyjść do toalety, nie moja wina, że tak długo przemawiali... Wiesz jak jest na tych galach...
Żalił się Jose.
-Jose, mój drogi przyjacielu... Wiem co czułeś. Ja kiedyś lepiej. Wręczałem Messiemu jego drugą Złotą Piłkę. A wiesz, pracujemy w jednym klubie. Gdy tylko przeczytałem nazwisko "Messi" zacząłem cieszyć się jak opętany i nie mogłem powstrzymać się od śmiechu przeplatanego ze łzami. Przez to miałem na pieńku z prezesami i trenerami. Nigdy więcej nie będę mógł przeczytać żadnego nazwiska na tej gali...
-Pamiętam to! Oglądałem to razem z Sergio u nas w domu! Ja się cieszyłem razem z Tobą, a Sergio nie wiedział co się dzieje!
W tym momencie do pokoju weszła Diana.
-Nie przeszkadzam?
Spytała siadając obok dziadka.
-Oczywiście, że nie!
Powiedział miłym tonem Jose.
-Ty biedulko pewnie się tutaj nudzisz... Siedzisz z dwoma starymi dziadami i dzieckiem...
-Ej, Jose! Siebie możesz nazywać starym dziadem, ale mnie nie, więc uważaj!
-Oj Ric... Jakby tu był mój syn, to mógłby Ci pokazać miasto. Będzie dopiero jutro rano. Na pewno się Tobą zajmie.
Uśmiechnęła się.
-To ja już pójdę. Życzę dobrej nocy.
Powiedziała i poszła do "swojego" pokoju.
Najgorsza jest pierwsza noc w obcym łóżku. Najgorsza jest każda noc w obcym łóżku! W dodatku w obcym mieście i z obcymi ludźmi. Czy tak da się w ogóle spać? W dodatku w zaśnięciu nie pomagała jej myśl, że nie wie co dzieje się z Nathanem. Mimo, że bardzo chciała odpocząć, cały czas myślała o nim i o dzieciach Davida...

***

Zbudziły ją śmiechy Ricardo, Jose i kogoś jeszcze. Jak można tak wcześnie budzić?
Spojrzała na zegarek. Była 11:24, trochę późno. Co sobie pomyśli Jose? Leń? Rozpieszczony bachor?
Nie chciała pokazywać się komukolwiek w stanie jakim się obudziła. Tym bardziej obcym ludziom.
-Sergio, jak tam twoja skuteczność?
Spytał się Ricardo.
-Narzekać nie mogę. Ale zawsze może być lepiej.
Odpowiedział łaskocząc swoją córkę.
Niepewnym krokiem do salonu, w którym zgromadzili się wszyscy mieszkańcy weszła ubrana w zwiewną sukienkę Diana.
-Dzień dobry.
Powiedziała siadając obok swojego dziadka.
-To właśnie jest moja wnuczka, Diana.
Powiedział Ric do syna Jose.
-Miło mi. Sergio jestem.
Powiedział i podał dłoń Dianie. Spojrzała w oczy blondyna. Kogoś jej przypominał, ale nie była pewna kogo... Cały czas wpatrywała się w roześmianego mężczyznę i zastanawiała się, skąd ona go zna. Może jakiś aktor?
-Sergio, może zabrałbyś Dianę i pokazałbyś jej okolice? Widzisz jak biedulka się nudzi.
Powiedział Jose.
-Nie ma sprawy tato. Soffi, idź się ubrać. Pójdziemy na spacer.
Powiedział do swojej córki, która pobiegła założyć buty.
Krążyli ulicami osiedla, na którym pomieszkiwali.
-Więc...
Zaczął Sergio.
-Jesteś wnuczką Ricardo?
-Tak. Jedną z trzech.
Dopowiedziała.
-Ricardo nie chwalił się, że ma rodzinę. A znam go długo, bo razem z moim ojcem grali w drużynie. Znam go ponad trzydzieści lat. Jest nawet moim chrzestnym.
-Tak? To jesteśmy dalekimi kuzynami!
Powiedziała ucieszona Diana.
-Mogę Cię o coś spytać?
Powiedziała.
-Śmiało, wal.
Powiedział i poprawił włosy. W tym momencie jej oczom ukazała się bransoletka, którą Sergio miał na nadgarstku.
-Ramos?!
Krzyknęła!
-Wiedziałam, że skądś Cię kojarzę! Tylko nie mogłam sobie przypomnieć.
Sergio nie wiedział czy się śmiać czy płakać. Przez jego głowę przeszła myśl ~O nie... Znowu fanka... Zaraz będzie daj zdjęcie, daj autograf... Jak ja tego nie lubię... Szczególnie u znajomych...~ Pomylił się.
-Tylko proszę, nie piszcz.
Odpowiedział przewracając oczami.
-Ja?! Piszczeć?! Na Twój widok?! Proszę Cię!
Wybuchła śmiechem.
Doszli na plac zabaw. Sofii poszła na zjeżdżalnie, a Sergio z Dianą zajęli huśtawki.
-Czy ty wiesz kim ja jestem?!
Spytał zdziwiony.
-Wiem.
Odpowiedziała bez entuzjazmu.
-No i?! Nie jesteś Madridistas?
-Kim?! Proszę Cię!
Zaśmiała się drwiąco.
I wszystko się wydało...
-Mogłem się domyśleć. W końcu Ric to twój dziadek. Ja nic do fanów Barcelony nie mam. W końcu połowa piłkarzy tej drużyny to moi kumple z reprezentacji.
Dotarło do niej, że nie ma sensu kłócić się i przekreślać znajomość z powodu ulubionej drużyny. To Hiszpania i to Hiszpania.
-Byłaś kiedyś na Santiago?
Spytał Sergio, gdy wracali do domu.
-Bernabeu? Nie. Pierwszy raz jestem w Madrycie...
-Chcesz zobaczyć stadion najlepszej drużyny na świecie?
-Sergio... Ty wiesz, ja wiem, najlepsza drużyna na świecie jest w Barcelonie. Tego nie zmienisz. Przykro mi.
Wzruszyła ramionami.
-O piętnastej mam trening. Zabiorę Cię.
Nie miała nic do gadania. Jak Ramos coś postanowił, to tak musiało być.
 Jak musi czuć się kibic Barcelony idąc na stadion Realu? Diana czuła się jakby szła na ścięcie. Nie była ona typem hejtera. Nie wyzywała Realu od najgorszych, ani nie obrażała kibiców. Po prostu wiedziała kto jest lepszy.
Weszli na stadion. Mała Sofii od razu pobiegła na murawę, gdzie rozgrzewało się już kilku piłkarzy. Była ona ich ulubioną "maskotką". Była tak słodka i taka urocza, że żaden z Madridistas nie mógł jej się oprzeć.
-Cześć wam!
Krzyknął Ramos wchodząc na murawę.
Santiago Bernabeu wywarł na niej ogromne wrażenie. Choć to stadion Realu, nie czuła tego w tej chwili. Oddała się pięknu tego obiektu.
-Cześć Sergio!
Odpowiedział Iker.
-A to kto?
Spytał podchodząc do dziewczyny.
-Jestem Diana.
Powiedziała i uśmiechnęła się przyjaźnie. Iker, to jedyny piłkarz Realu, którego Diana toleruje. Po prostu czuje do niego respect. Każdy kibic Barcelony nie lubi piłkarzy Realu. Ale tego gościa po prostu nie da się nie lubić. Przecież to Casillas!
-Iker, miło mi. Ramos idź się przebierz. Zaraz zaczynamy.
-Dobra, dobra.
Odpowiedział.
-Usiądź sobie na ławce jak chcesz.
Zrobiła tak jak kazał. Dziwnie się czuła siedząc na błękitnej ławce z logiem Madrytu. Ale właściwie nie ma w tym nic nienormalnego.
Strasznie się nudziła. Jak nigdy wcześniej. Piłkarze tylko biegali, skakali, turlali się. Nic poza tym. Żaden nie podszedł. Nie porozmawiał. Fakt, to nie Barcelona.
-Nudzisz się?
Spytał się Ramos podbiegając do niej.
-Trochę.
Odpowiedziała.
-Zaraz kończymy. Pokaże Ci stadion.
-Dobra. Zaczekam.
Zaraz, tak zaraz. Mijały kolejne minuty, a Ramosowi nie śpieszyło się do zejścia z murawy. Został już tylko on i kilka innych mężczyzn.
-Cześć.
Powiedział brunet siadając obok Diany.
-O, Iker, hej.
Odpowiedziała.
-I jak Ci się nasz dom podoba?
Spytał z lekkim uśmiechem.
-Wiesz... Dupy nie urywa!
Powiedziała i zaśmiała się.
-Jesteś kuzynką Ramosa?
Spytał.
-Można tak powiedzieć... Mój dziadek jest jego chrzestnym i przyjechaliśmy go, a raczej jego ojca odwiedzić. Nie wiem właściwie po co mnie tu wziął... Tylko się nudzę.
-Nie jesteś Madridistas?
Spytał.
-Nie. Nie byłam, nie jestem i nie będę. Jestem wierna jednej drużynie. Pewnie się domyślasz jakiej.
-Tak, domyślam. Ty jesteś od Rica Neváreza, tak?
-Tak. To mój dziadek.
Rozmawiali jeszcze długo i na różne tematy. Iker okazał się bardzo fajnym, wyluzowanym mężczyzną.
-Iker... Mam takie pytanie...
Zaczęła gdy zbierał się do szatni.
-Dałbyś mi swój autograf?
Spytała nieśmiało.
-Taka fanka, a chce autograf najgorszego wroga?
-Ciebie zawsze bardzo lubiłam i szanowałam. Tak samo Karima Benzemę. Nie wiem, po prostu jesteście w porządku.
-Już się nie podlizuj.
Powiedział i podpisał się Dianie w zeszycie. Zrobił sobie nawet z nią kilka zdjęć. Dobry Ikuś.

***

Po ponad godzinnym zwiedzaniu stadionu, przyszła pora na zasłużone opuszczenie tego miejsca.
-Podobało Ci się?
Spytał się Sergio kierując się do wyjścia.
-Mam być szczera czy uprzejma?
-Wolę do drugie.
Powiedział śmiejąc się.
-To powiem, że nigdy nie byłam w takim miejscu.
Weszli do samochodu. Małej Sofii bardzo poprawił się humor. Całą drogę śpiewała piosenki.
-Pojedziemy jeszcze do Cristiano. Musi mi gry oddać.
-Gdzie?!
-No to Crisa. Jakoś przeżyjesz.
Powiedział i skręcił w najbogatszą dzielnicę w Madrycie.
-Tato... Mogę iść z Tobą?
Spytała się Sofii.
-Pewnie. Diana też chodź jak chcesz.
Nie chciała zostać sama. Weszła do domu "wielkiego" Cristiano. Dom miał przeogromny! On nie oszczędzał na rzeczach materialnych. Nawet syna sobie kupił.
-Ramos! A ty tu po co?
Spytał się Ronaldo widząc wchodzącego Ramosa.
-Po moje gry złodzieju! Dawaj je!
Powiedział ze śmiechem.
-Jej jeszcze nie poznałeś. To jest Diana.
-Miło mi.
Odpowiedział i poszedł do gry. W tym czasie córka Ramosa poszła do ogrodu.
Ramos poszedł do swojej córki, a Diana została sama w salonie. Postanowiła się rozejrzeć. Medale, puchary, nagrody. To wszystko zajmowało szczególne miejsce w domu CR7.
-Podobają Ci się?
Spytał schodząc z piętra.
-Wiesz, widziałam lepsze kolekcje.
Odpowiedziała z niemiłym tonem.
W tym momencie przypomniało jej się o obietnicy dla Sancheza. Miał przecież dostać koszulkę!
-Cris...
Powiedziała gdy ten wychodził na taras.
-Wiem, że to zły moment i w ogóle, ale mam prośbę...
Mądry to on nie był. W ogóle się nie wysilił, żeby domyśleć się o co jej chodzi.
-Masz może jakąś meczową koszulkę niepotrzebną? Może być nawet dziurawa i brudna. Jest mi strasznie potrzebna.
Powiedziała i zrobiła kocie oczy.
-Zależy jak bardzo chcesz...
Powiedział i podszedł bliżej brunetki. Był tak blisko, że czuła jego oddech na swoim czole.
-Wiesz...
Powiedziała i odsunęła się od niego.
-Aż tak bardzo nie nalegam...
Złapał ją za rękę. Tak po prostu. Zamarła. Nie wiedziała czy ma krzyczeć, czy od razu uciekać.
-Co ty robisz? Gdzie z łapami?!
Spytała oburzona.
-Wiem, że tego chcesz. To za koszulkę...
Powiedział i przysunął ją bliżej siebie.
-Jesteś żałosny!
Powiedziała i wyrwała mu się. Poszła do Ramosa i jego córki, którzy właśnie się zbierali.
Przez następne piętnaście minut, które spędziła w domu Ronaldo nie odstępowała Ramosa na krok. Nawet do toalety chciała z nim pójść, ale co on by sobie pomyślał.
Sergio został jeszcze w toalecie, a Diana pomagał Sofii zapiąć się w samochodzie.
-Tu jest Twoja bluzka.
Powiedział Ronaldo i położył koszulkę na przednie siedzenie samochodu.
-Bez łaski. Weź ją sobie.
Powiedziała nie patrząc się na niego.
-Jeszcze do mnie wrócisz.
Wszedł do domu. Koszulkę schowała do torebki, by Sergio jej nie zauważył.
-Do domu?
Spytał się wsiadając do samochodu.
-Tak. Poproszę dziadka byśmy już wracali.
Powiedziała patrząc się w szybę.
-Już? Dopiero drugi dzień tu jesteś.
-Wiem, ale mam pracę, a i tak bardzo często biorę wolne... Muszę wracać.

***

-Sto lat, sto lat, sto lat, sto lat niechaj żyje naaaaam!
Śpiewała do słuchawki telefonu.
-...
-Ja Filipku bym zapomniała? Aż tak nisko mnie oceniasz?
-...
-Tak, tak, ja też Cię kocham. Przepraszam, że tak późno dzwonię, ale niezłe urwanie głowy mam...
-...
-Laura Ci nie mówiła? Nie chce mi się tego powtarzać. Poczytaj sobie, albo jej spytaj. Wyśpiewa Ci wszystko.
-...
-A jak tam wam się układa? Wiecie, że to już będzie prawie siedem miesięcy? Czy wy jesteście normalni? Taki szmat czasu?!
Mówiła przejęta leżąc na łóżku.
-...
-Nawet nie wiesz jak się cieszę, że wam się udało!
-...
-Dobrze, bardzo dobrze pod względem uczuciowym. Gorzej zdrowotnym... Nathan złamał nogę, ale to Lars Ci opowie. Kupiłam wam prezent.
 -...
-Dwa naszyjniki, które tworzą całość. Tak jak wy. Dla mnie, wy od zawsze idealnie do siebie pasowaliście. Dobrze, że w końcu to zobaczyliście.
-...
-Proszę. Prezent powinien dojść niedługo do Wrocka. To taki z okazji urodzin.
-...
-Teraz nie jestem w Barcelonie. Jestem w Madrycie.
I zaczęła się cała opowieść o wyjeździe do stolicy i o spotkaniu "niebieskich". Filip tak samo jak prawie każdy kibic Blaugrany nienawidzi Realu. Jakby ich spotkał to by zabił! Nie mógł zrozumieć, jak Diana może mieszkać z jednym z nich pod jednym dachem. Czy ta dziewczyna jest normalna?
Po ponad dwugodzinnej rozmowie przez telefon, rozłączyli się.
Dalsza część dnia w Madrycie minęła leniwie. Ricardo zabrał Dianę na ciastko i lody. Chciał by poczuła się jak w dzieciństwie.
Po nie zobowiązującej zabawie wrócili do domu i spakowali rzeczy na jutrzejszy poranny wyjazd. Żegnaj Madycie!

wtorek, 25 czerwca 2013

18. Małe dziecko duży problem.

Następne dwa dni minęły we Wrocławiu spokojnie. Nie było już wielkich imprez czy wpadek. Po prostu minęły w miłej, przyjaznej atmosferze. Niestety i ona, zresztą jak wszystko musiała się skończyć.Nie można mieć wszystkiego na raz. Coś kończy się, żeby coś mogło trwać. Taka już jest kolej rzeczy, nie można tego zmienić, choć bardzo by się chciało...
Droga na lotnisko była męcząca dla wszystkich. Diana znów musiała zostawić dwójkę swoich przyjaciół. Najchętniej zabrałaby ich ze sobą, ale to nie było takie łatwe. Musiała wybierać między nimi, a wszystkim co ma w Hiszpanii. Dawno już podjęła decyzje, ale jeszcze nie do końca jest do niej przyzwyczajona. Cierpi...
-To kiedy się widzimy?
Zaczął Filip.
-Pierwsza okazja to chyba twoje urodziny, nieprawda?
Dodała Diana.
-To za dwa tygodnie... Będzie chciało wam się znów przyjeżdżać?
-To co? Na moje?
-Tak lepiej!
Uściski, uściski, uściski... Po kilku minutach siedzieli już w wygodnych fotelach.
-I jak Ci się Wrocław podobał?
Zaczęła Diana.
-Było w porządku.
Nic więcej nie powiedział. Oczywiście, odpowiadał na jej pytania, ale jednym, czy dwoma słowami. Jakby bał się wracać do domu...
Na Barcelońskim lotnisku nie czekał na nich nikt. Deja vu?
W mieszkaniu nie było ani Alexisa, ani Ricardo. Trening?

***

Pedro siedział na trawie i obgryzał paznokcie jakby się czymś martwił. Gdy większość poszła się przebrać i umyć po treningu, on został i siedział. Siedział sam, aż nie dołączył się od niego Alexis, który za karę musiał zbierać piłki po treningu.
-Co jest Pedrito?
Zaczął rozbawiony.
-Weź, ten trener jest nienormalny! Za to, że chodziłem za nim i udawałem go kazał mi po was sprzątać! Czy to jest sprawiedliwe?
-Alexis... To jest Twój największy problem?
-Właśnie nie! Zgubiłem brata!
-Jak zgubiłeś?
Spytał zdziwiony.
-No normalnie. Pojechałem do Chile i zostawiłem go tutaj, wracam a go nie ma! Zostawił tylko kartkę "Wracamy za kilka dni". Kto tak robi?
-Z Dianą pewnie pojechał. Jej też dawno nie widziałem...
Mówił nadal smutny.
-Ty, Rodgriquez! Co Ci się dzieje? Cały dzień taki siedzisz... Umarł ktoś?
Spytał siadając obok.
-Wręcz przeciwnie... Carolina niedługo rodzi... Wiesz o co chodzi...
-Wiem! Cykor Cię obleciał! Zrobiłeś sobie dziecko teraz je wychowuj! Nie ma czego się bać. Będzie dobrze.
-Dzięki...
-A teraz idź się umyć, bo śmierdzisz jak zdechły kot!
Krzyknął i uderzył kolegę lekko w ramię.
-Sanchez! Zbieraj mi te piłki leniu!
Wrzasnął na Alexisa Tito, który właśnie wyszedł z szatni.
Nie mógł nic zrobić. Poszedł sprzątać piłki.

***

-..
-Dobrze, nie ma sprawy.
-..
-O! To jeszcze lepiej! Dziękuję i do zobaczenia.
Powiedziała Diana i odłożyła telefon.
-Kto dzwonił?
Spytał Nathan, gdy Diana usiadła obok niego.
-Patti. Ma jakąś sprawę. Pewnie o dzieci chodzi.
-Znowu mnie zostawisz?
Powiedział smutny.
-Będziesz miał wieczór dla siebie. Za jakieś dwadzieścia minut przyjedzie po mnie David. Tak więc pójdę się przygotować. Do wieczora.
Powiedziała i przytuliła się do Nathana, po czym wyszła z mieszkania. Niedługo potem, pod jej domem był już David.
-Siemasz Diana!
Powiedział całując Dianę w policzek.
-Cześć. Jak po treningu?
-Dobrze, dobrze. Twój dziadek kazał mi przekazać, że będzie w domu jutro...
-A gdzież on znowu pojechał?!
Spytała zdziwiona.
-Nie spowiada mi się... Alexis będzie wiedział, ale on wróci później...
-A to czemu?
I zaczął opowiadać całą historię o Tito i Sanchezie. Akurat skończył, gdy byli pod domem.
-Diana!!!
Krzyknęła Zaida, gdy tylko w drzwiach jej domu pokazała się dziewczyna. Dziecko tak bardzo przyzwyczaiło się do Diany, że traktowało jej jak swoją siostrę. Po kilku uściskach z Zaidą, Diana i David poszli do salonu, w który była Patricia i ich młodsza dwójka dzieci.
-Cześć Patti.
Powiedziała i usiadła obok.
Rozmawiali długo i praktycznie o niczym.
-Właściwie, to do czego jestem wam potrzebna?
Spytała po kilkudziesięciu minutach.
-Nie chodzi o nic specjalnego. Zaida chciała Cię zobaczyć... Jak nie było Cię przez te kilka dni cały czas o Tobie mówiła, ja nie wiem jak ty to robisz...
-Dokładnie.
Wtrącił się David.
-Zaida była raczej ostrożna i powoli przywiązywała się do ludzi, a tu zna Cię niedługo, a tak się do Ciebie przywiązała...
Dokończył.
-Miło mi to słyszeć. To może ja pójdę do nich...
Już chwilę potem Diana siedziała w piaskownicy z Zaidą i Olayą, a David ze swoją małżonką i synem wybrali się na spacer. W końcu mogli odpocząć od wiecznego wrzasku. Niech Luca śpi jak najdłużej!

***

W domu Sanchezów powiało nudą... Nathan zamulał przed telewizorem, a Alexis przeglądał różne strony dzwoniąc co chwilę do różnych osób.
-Sanchez! Skończ że gadać! Ja tu próbuje zasnąć...
Krzyknął Nathan.
-Cii...
Odpowiedział i mówił przez telefon dalej. Trochę to trwało nim skończył, a gdy już to nastąpiło usiadł zadowolony obok brata.
-Słuchaj młody!
Krzyknął ucieszony.
-Nie uważasz, że ten dom jest za mały na nas troje?
-Troje?
Spytał zdziwiony.
-No ja, ty i Sunny.
Powiedział głaszcząc psa.
-Wiesz, ona nie będzie zawsze taka mała... Potrzebuje dużo miejsca.
-I co z tego? To Twój pies...
-Więc postanowiłem kupić nowy, większy dom!
Powiedział ucieszony i klasnął w ręce.
-Co?!
Miał nadzieje, że źle zrozumiał.
-No...Dom. Taki wiesz, kilka ścian, pokoi, okien...
-Alex... Na co nam dom? Przecież mamy gdzie mieszkać...
Długo trwało przekonywanie Nathana do nowego domu, ale w końcu się udało. Wybrali się we dwoje do ich przyszłego domu. Nie duży i nie mały, biały, dwupiętrowy z basenem. Ogród w sam raz dla Sunny. Alexisowi nie trzeba było nic więcej mówić. Jak najszybciej chciał podpisać umowę i przelać pieniądze. Plusem tego "zamku" była lokalizacja. Zaraz obok mieszkał Jordi- najlepszy kumpel Alexisa, kawałek dalej Pique, Puyol i David. Cała dzielnica słynęła z tego, że zamieszkuje ją mnóstwo piłkarzy.
-I co? Podoba się?
Powiedział Alexis, gdy pani, która oprowadzała ich po domu poszła podpisać umowę.
-Lepsze niż to mieszkanie w centrum, to na pewno.
-Idź sobie wybrać pokój. Są trzy na górze i jeden na dole. Tylko wybij sobie z głowy ten, który ma okno na dom Alby. Już mam pomysł na uprzykszanie mu życia!
Powiedział z chytrym śmiechem i zatarł ręce.
-Dobrze panie Sanchez.
Powiedziała wysoka brunetka ubrana w czarną spódnicę do kolan i koronkową bluzkę zapiętą na ostatni guzik.
-Wszystkie formalności są już załatwione, pozostaje już tylko się wprowadzać!
-Dziękujemy pani bardzo.
Powiedział Alexis.
Klucze lśniły już w rękach Alexisa. Wreszcie czuł się jak u siebie w domu. Esta es mi casa!

***

 Tak to się dzieje jak zostaje się samej w domu z dwójką rozwydrzonych dzieci, a w dodatku nie swoich! Olaya z Zaidą były wszędzie. Raz pływały w basenie, a już za pięć sekund rzucały się poduszkami w sypialni rodziców. Ledwo, bo ledwo, ale Diana dawała sobie jakoś radę. Próbowała być świetną panią domu, ale nie za dobrze jej do wychodziło. Dziewczynki bałaganiły, ona za nimi chodziła i sprzątała. Taka rola opiekunki...
Jej udrękę zaprzestało pojawienie się rodziców małych diabłów.
Oj, ma gardziołko ten David, ma... Jak wrzasnął na swoje córki to od razu pobiegły do swojego pokoju. Ale tej sytuacji nie były same plusy. Przez krzyk obudził się Luca. David za karę musiał sam go usypiać. Nie umiał tego nie umiał...
David sam z synem w sypialni, Olaya z Zaidą w salonie oglądające bajki, a Diana z Patricią na tarasie popijające latte. Czegoż chcieć więcej?
-A, Diana jak tam Twoje sprawy sercowe?
Spytała pani Villa.
-Dobrze, narzekać nie mogę. Od prawie czterech miesięcy jestem z Nathanem... Jak na razie wszystko w porządku i mam nadzieję, że już tak zostanie.
-Zapamiętaj, powinno cieszyć się chwilą, a nie martwić, że kiedyś przeminie...
Słowa Patrici głęboko utknęły w sercu Diany. Będą one już na zawsze przy niej. A zawsze to nie jest takie zwykłe słowo, zawsze to obietnica.
-Mamo, a Diana może zostać u nas na noc?
Spytała Zaida wchodząc na kolana Patrici. Obie panie to pytanie bardzo zdziwiło.
-Nie skarbie, Diana ma swój dom, musi iść, bo będą się o nią martwić...
-To wyślemy list, albo zadzwonimy. Mamo proszę..!
-Zaida! Diana nie może. Jutro przyjdzie.
-Przyjdziesz?!
Spytała z iskierkami w oczach patrząc na Dianę.
-Oczywiście, że przyjdę.
Powiedziała. Niedługo potem wyszła z domu Villów i udała się autobusem do domu.
W drodze do domu zadzwonił do niej telefon.
-...
-Dziadek? Właśnie wracam do domu... David mi mówił, że nie będzie Cię do jutra w domu. Gdzie ty jesteś?!
Spytała zdziwiona i oburzona.
-...
-Gdzie? Chyba sobie żartujesz? Ja tutaj sama siedzie w domu, a ty na Karaiby żeś sobie pojechał? A ja? Mnie nie potrzebujesz?
-..
-Dobra. Poradzę sobie sama. Baw się dobrze!
Powiedziała i rozłączyła się. Niedorzeczne! Wyjechać na Karaiby i nikomu nic nie powiedzieć? Czysty egoizm!
Całą drogę do domu myślała o dziadku. ~Już mnie nie kocha? Już mu się znudziłam?~ przemykało jej przez myśl. Wkładając klucz w zamek usłyszała śmiechy w domu Alexisa. Nie chciała im przeszkadzać. Grzecznie weszła do mieszkania.
Gdy Diana szykowała sobie kolacje, w mieszkaniu numer 10 trwała żywa konwersacja o wyższości Beyonce nad Rihanną. Zwolennikiem Rihanny był Pedro, a za Beyonce w ogień skoczyłby Alba.
W mieszkaniu przebywało równe pięć i pół osoby plus pies. A dokładniej: Sunny, Alexis, Nathan, Alba, Pedro ze swoją dziewczyną Caroliną. A tą połówką było ich jeszcze nienarodzone dziecko.
-Te! Alba! Ta Twoja Beyonce to jedna wielka sztuczna dupa jest!
Mówił Pedro nabijając się z kolegi.
-Tak?! A Rihanna śpiewa tylko z playbacku! A w dodatku ma krzywy ryj!
Dopowiedział Alba.
-A Beyonce ma tak szerokie biodra, że musi mieć drzwi robione na wymiar!
Dorzucił Rodriquez.
Sprzeczki trwały bardzo długo. W ogóle skąd oni te rzeczy wiedzą?
Gdy Alexis pokazywał Carolinie sztuczki jakie nauczył Sunny, a Pedro z Albą nadal się kłócili do mieszkania weszła Diana.
-O! Dianuś! Cześć mała!
Krzyknął Pedro, który jakby zapomniał o swojej Rihannie.
-Cześć wam. Chyba nie przeszkadzam, prawda?
Powiedziała nieco nieśmiało.
-Nie skąd, siadaj.
Zaproponował Alba i zrobił miejsce obok siebie.
-To jest Caroline, chyba jeszcze jej nie znasz...
Powiedział Pedro.
-Znamy, znamy. Poznałyśmy się na ostatnim meczu.
Spędzili cały wieczór w bardzo miłej atmosferze. Caroline i Diana bardzo się polubiły i rozmawiały niemal cały czas. Nie ma co się dziwić, ponieważ Pedro i Alba oddali się swojej przyjemności, którą nagrywał Nathan, a Alexis trenował Sunny. Jakby tak spojrzeć na to z boku, to można by pomyśleć tylko jedno- "dom wariatów!".
-Na kiedy masz termin?
Spytała Diana, gdy całe towarzystwo powoli zbierało się do wyjścia.
-Mam na piątego kwietnia, ale mam nadzieję, że urodzę szybciej... Nie mam już siły się ruszać...
Wyglądała naprawdę potężnie. Ona drobna, chudziutka blondyneczka , a musi dźwigać taki ciężar. Jak wchodziła do pokoju, najpierw było widać jej wielki brzuch. Tak, to będzie duuże dziecko...
Około godziny dwudziestej drugiej rozeszli się wszyscy. Nathan sprzątał po imprezie, bo przegrał zakład z Alexisem, a zwycięzca wraz z Dianą i Sunny siedzieli na kanapie.
-Wiesz jeszcze Ci nie mówiliśmy...
Zaczął Sanchez.
-Przeprowadzamy się!
Powiedział żywo i radośnie.
-Co?! Gdzie?!
Spytała zdziwiona i nieco przerażona.
-No tu niedaleko... Zaraz obok Davida... Miałem Ci powiedzieć wcześniej, ale jakoś tak...
-To już definitywnie?
Spytała z nadzieją w oczach.
-Tak, dziś podpisałem umowę. Tu mam kluczę. Jutro przyjeżdża firma dekoracyjna...
-I tak mnie samą zostawicie? A co z tym mieszkaniem?
-Zawsze możesz zamieszkać z nami. Pokój jest zarezerwowany specjalnie dla Ciebie! A tutaj to chyba będzie puste stało... Zobaczymy.
-Nie mogę... Chciałabym, ale wiesz Ricardo... Szkoda. Naprawdę szkoda.
Bała się, że zostanie sama. Bała się, że odsunie się od Alexisa, a czego bardziej, od Nathana. Nie chciała tego. Bała się bardzo się bała.

***

Firma dekoracyjna pracowała w domu Alexisa od samego rana. W końcu musiała skończyć do wieczora. Ah, ten Alexis. Nie mógł długo czekać. Cierpliwość nie była jego mocną stroną.
Dziś był dzień wolny od treningów, więc Sanchez mógł własno ocznie nadzorować prace w jego domu. Towarzyszył mu przy tym Alba. Nathan, jak to Nathan. Zniknął gdzieś gdy Diana wyszła do dzieci Davida.
Krążyli od pokoju do pokoju i patrzyli czy wszystko idzie zgodnie z planem. Tu obraz krzywo, tam źle ułożone poduszki, Alba wypatrzył wszystko. Wczuł się tak, jakby co najmniej to jego dom urządzali.
-A te krzesła będą tak krzywo stały?!
Spytał oburzony wchodząc do jadalni.
-Proszę pana, ale...
-Żadne ale! Układać mi to tu! Migiem!
Nie dał sobie wytłumaczyć niczego. Jak Alba się wciągnął to nie mógł przestać. Cóż taki już był.
-Oj, Alexis, Alexis... Jakiś ty patałachów zatrudnił! Nic nie potrafią, nic!
Powiedział widząc przyjaciela, który siedział na huśtawce.
-A co robią źle?
Spytał zdziwiony.
-Co?! Ty się jeszcze pytasz co?! Wszystko! Zaczynając od brudnych okien, a kończąc na źle dobranych kolorach firanek do mebli! Jedna wielka masakra!
Krzyczał przejęty. Po Alexisie spływało to jak po kaczce. Uśmiechał się tylko i przytakiwał.
-Widzę, że Cię Twój dom w ogóle nie obchodzi. Ja się tym zajmę...
Powiedział i poszedł do ludzi pracujących w domu Sancheza. Tak ich poukładał, tak naprostował, że pracowali jak w zegarku!
-Gotowe!
Krzyknął Alba po kilku godzinach morderczego krzyczenia na innych. Dom Alexisa wyglądał imponująco, a wszystko za sprawą nikogo innego jak Jordiego! Brawo Alba.
 -No, to można zapraszać na parapetówkę!
Powiedział ucieszony Alexis zamykając drzwi za firmą dekoracyjną.
Nie zdążył skończyć tego zdania, a już wziął się za dzwonienie do wszystkich znajomych.
-Aaalababaaaaa!!!
Krzyknął Alexis po kilkunastu minutach. Jordi w tym czasie przygotowywał obiad. Właściwie to obiadem tego nie można nazwać. Na talerzu położył liść sałaty, wokół niego kilka ziarenek winogron, a na sałacie położył kilka plasterków pomidora i ogórka. Pychaa!
-Co to ma być?!
Spytał zdziwony Sanchez widząc "to coś".
-Jak to co?! Un plato lleno de golosinas!
Wykrzyczał zadowolony Alba jedząc winogrono.
-Głupi jesteś Alababa!
Jak Jordi nie lubił jak ktoś mówi do niego "Alababa", Sanchez bardzo dobrze o tym wiedział, lubił tym słowem denerwować swojego przyjaciela.
-Nie mów tak do mnie Sanchez!
-Cii Alababa, jedz lepiej to coś... Jak skończysz, to pójdziemy do Davida po Dianę, a później do Pedro.
-Po co do Pedro? I na co nam tam Diana?
Spytał zdziwiony.
-Ty nic nie rozumiesz... Pedro chce trochę odpocząć od życia codziennego, wiesz ciągłe narzekania Caroliny nawet mi przeszkadzają. A że Diana i Carr się polubiły, to porobią coś razem. Taka mała wymiana. Pedro za Dianę.
-Ty, dobre! To chodźmy!
-Tylko trzeba będzie wyrwać Dianę ze szponów Davida...
Wspólnie ruszyli dom dom Davida. Odkąd się przeprowadzili mieli dosłownie sto metrów do domu Davida czy Pedro.
Po pięciu minutach byli pod bramą Villów.
-Tak?
Usłyszeli miły głos dochodzący z domofonu.
-Patricia? Tu Alex!
-O, Sanchi, wchodź!
Powiedziała jeszcze weselej.
W domu Davida jak nigdy panował spokój. Zaida jako ośmiolatka połowę swojego przyszłego życia spędzi w szkole. W najgorszym budynku jaki może być... Diana razem z Olayą i Lucem poszła po nią. Ten David naprawdę się ustawił. Narobił sobie dzieciaków, którymi nie musi się zajmować. Wystarczy telefon, a już ma opiekę. I to jaką opiekę!
-Co tam u Ciebie Davidos?
Spytał Alexis siadając obok Villi.
-Jak widać. Siedzę, grzeję się na słońcu, wszystko w najlepszym porządku!
Powiedział zadowolony.
-My po Dianę.
Dopowiedział Jordi.
-Jak po Dianę?
Spytała zdziwiona Patricia, która wnosiła na taras przekąski. Patricia to prawdziwa pani domu. Uwielbiała gości, uwielbiała o nich dbać. A w dodatku robiła to z gracją i pięknem.
-Noo... Jest nam bardzo potrzebna!
Powiedział Jordi.
-Bez niej nie przeżyjemy! A chyba nie chcesz, żebyśmy pomarli?
Spytał z przerażoną miną Alexis.
-Nie! No co ty! Szkoda byłoby takiego ciasteczka!
Powiedziała ze śmiechem Patricia.
-Patti?!
Wtrącił się oburzony David.
-No co? Mówię co widzę!
Całą rozmowę przerwała wchodząca do domu Diana z wózkiem, dwójką dzieci u boku i kilkoma torbami zaczepionymi na rączkach od wózka Luci.
-Jesteśmy!
Krzyknęła odkładając torby do kuchni i wyciągając Lucę. Chwilę potem stała już między Jordim i Patricią.
-A co wy tutaj robicie?
Spytała widząc Jordiego i Alexisa.
-My przyszliśmy Cię zabrać. Ubieraj czapeczkę i wychodzimy!
Krzyknął Alexis wstając z krzesła.
-Jezu, Sanchez... Pracuję w odróżnieniu od Ciebie.
-Właśnie!
Powiedziała Olaya.
-Diana idzie pobawić się ze mną.
-Kotku, Diana na dziś skończyła pracę. Jutro przyjdzie.
-Mogę iść?
Spytała Diana.
-Pytasz się czy możesz? Pewnie, że możesz. Jest w końcu szesnasta. Do jutra.
Żeby Diana mogła w spokoju wyjść z domu, David musiał zabrać córki na piętro do ich pokoju. Inaczej nie wypuściłyby dziewczyny z domu.

***

 Pedro i Carolina to wspaniała para. Znają się już bardzo długo i pasują do siebie w stu procentach. Od teraz, gdy spodziewają się swojego pierwszego dziecka jest jeszcze lepiej. Pedro bardziej dba o swoje największe szczęście, a Carolina dzięki temu promienieje. Ciąża jej służy, lecz zrobiła się bardzo wygodna...
-Pedro...!
Krzyknęła Carolina leżąc na kanapie i oglądając telewizje.
-Tak?
-Proszę, możesz mi podać tą poduszkę?
Powiedziała i wskazała na rzecz leżąca zaraz pod jej ręką.
-Carolina! Czy ty nie przesadzasz? Ciąża to nie choroba! Możesz sobie sama to wziąć!
Krzyknął zdenerwowany.
-Czy ty chcesz, żeby matka Twojego dziecka się przemęczała? Chcesz tego? Chcesz?
Spytała z poirytowaniem.
-Ale to leży kilka centymetrów od Ciebie! Nie przesadzaj!
-Pedro! Bo jak wybuchnę, a wiesz, że to dziecku nie służy!
Krzyknęła.
-Matko Katalońska!
Powiedział i podał jej poduszkę. W tym samym czasie do drzwi zapukała banda przyjaciół.
-Hoola!!!
Krzyknął Alexis wchodząc do domu Rodriqueza.
-Cześć! Wchodźcie.
Powiedział Pedro i wskazał na fotele w salonie.
-Ona już wie?
Spytał delikatnie Pedro Alexisa, gdy Jordi i Diana poszli do salonu.
-Ups, zapomniałem jej powiedzieć... Sorry Pedro...
-Alex! Jak się umawialiśmy?
-Dobra, powiem jej teraz.
Po skończeniu zdania zabrał Dianę z pokoju.
-Diśka, jest sprawa. Zostaniesz na jakąś godzinę z Caroliną?
-Co?! A wy gdzie idziecie?
-Wiesz... Pedro chciałby trochę odpocząć... A nie chce żeby ona została sama... No proszę Cię...
-Dobra, nie ma sprawy.
Wrócili do salonu. Po kilku próbach namawiania Caroliny, by pozwoliła Pedo iść z kolegami na piwo w końcu się zgodziła. We troje wyszli z domu i poszli wsiną dal.
Przyszła pani Rodriquez i przyszła pani Sanchez wybrały się na spacer po domu tej pierwszej. Jako, że Diana była u Pedro drugi raz, a nigdy nie miała okazji pooglądać domu była zachwycona, gdy Carolina chciała jej wszystko pokazać. Po obejrzeniu sypialni i siłowni Carolina otworzyła białe, oklejone w zabawne zwierzaczki drzwi. Ten pokój był zarezerwowany dla ich syna. Już niedługo będzie przy nich.
 Piękne, białe meble idealnie komponowały się z jasno zielonymi ścianami. Pokój wspaniały. Perfekcyjny dla niemowlaka.
-Potrzebuję jeszcze tylko kilka ciuszków...
Powiedziała Carolina zaglądając do komody.
-To może wybierzemy się na zakupy?
To był świetny pomysł. Idealny by się nieco odprężyć i zapomnieć o wszystkim. Poza tym świetnie można spędzić razem czas.
Wybrały się do najlepszego dziecięcego sklepu w mieście. Body, śpioszki, buciki, czapeczki, było tu dosłownie wszystko. Oddały się najlepszej przyjemności jaka może być- schooping.

***

Tak łatwo wydaje się pieniądze, a tak trudno je zarobić. Ale jaką radość niosą ze sobą. Ktoś powiedział, że pieniądze szczęścia nie dają. Ale chyba lepiej jest płakać w czerwonym, sportowym ferrari niż na rowerze. Tak tylko rozmyślam...
Dochodziła dwudziesta pierwsza. Alexis, Jordi i Pedro nadal włóczyli się po mieście. Pedro raz na piętnaście minut dzwonił i pytał się czy wszystko w porządku. W końcu Carolina za kilka dni ma rodzić... Za kilka...
-Czuć?
Zaczęła Diana.
-Chcesz?
Położyła obie ręce na brzuchu ciężarnej. Ruchy maleństwa było można wyczuć idealnie. To wspaniałe przeżycie nosić pod swoim sercem takiego szkraba przez dziewięć miesięcy.
-Diana ty chyba jesteś bardzo blisko z Alexisem i Nathanem, prawda? Nie żebym się wtrącała, ale znam już długo obojga i Alexis nigdy tak bardzo do nikogo się nie przywiązywał. Owszem. W jego życiu ciągle pojawiały się nowe osoby, ale tak szybko jak się pojawiły, to znikały. Z tobą jest inaczej. Tak długo z nimi jesteś. Widać, że jesteś dla nich cholernie ważna...
-Wiesz... Ja sama nie wiem jak to się stało... Wszystko dzięki mojemu dziadkowi. Gdyby nie on nie poznałabym Alexisa ani Nathana. Jestem mu za to strasznie wdzięczna! A co to przywiązania się Sanchezów do mnie, to uważam, że po prostu mamy podobnie zryte banie, a wiesz głupi się przyciągają. Zawsze chciałam mieć starszego brata, Alexis mi to załatwił.
-A między Tobą, a Alexem nigdy nic nie było? Zawsze wolałaś Nathana?
-Carolina...
-No przepraszam, ale wiesz... Wszyscy wokół się zastanawiają dlaczego Natt?!
-Wszyscy?
Spytała zdziwiona.
-Zawsze jak było jakieś spotkanie, czy coś to ty byłaś zawsze na pierwszym miejscu. Ciebie polubili wszyscy, nawet Xavi, który raczej starannie dobiera sobie przyjaciół. I wszyscy zastanawiali się co ma Nathan, a czego nie ma Alex...
-Ale obiecujesz, że nikomu nie powiesz?
Spytała z nadzieją w oczach.
-Przyrzekam!
-Bo wiesz...
Zaczęła.
-Ja w Alexisie kochałam się odkąd pamiętam. Plakat na ścianie, zdjęcia w szafkach, koszulka z jego nazwiskiem. Wszędzie ten głupi Sanchez. Zawsze był moim oczkiem w głowie. Nawet nie wiesz jak się ucieszyłam widząc go, ale po kolei. Pierwszego poznałam Nathana. Był normalny, naturalny. Nie przechwalał się, że ma sławnego brata, wręcz przeciwnie, nic mi o nim nie mówił. Przyznam, Nathan podobał mi się od początku, ale nic więcej. Nie chciałam się z nikim wiązać. Później poznałam Alexisa. Z nim nie mogłam normalnie rozmawiać. Po kilku miesiącach znajomości, chciałam czegoś więcej. Jak zebrałam się na odwagę, żeby mu o tym powiedzieć on uznał mnie za "siostrę"... Wiesz jak ja się wtedy poczułam?! Odrzucona?! Gorsza?!
Zaczęła wyliczać.
-Nie łatwo było mi uznać go za "brata", ale dało się. A z Nathanem to wyszło właściwie tak z niczego. Był sylwester. Ja się napiłam, a wiesz co alkohol robi z ludźmi. Zaczęłam dobierać się do Nathana. Rano obudziłam się w jego objęciach. Do niczego nie doszło. Później mieliśmy najgorsze kilka dni w naszej znajomości. Na szczęście wszystko się naprawiło i jesteśmy już razem ponad 4 miesiące. Mam nadzieję, że to ten jedyny.
Skończyła swoją wypowiedź. Było widać, że to wszystko było jej potrzebne. Chciała to z siebie wyrzucić.
Siedziały razem przez długi czas. Za oknem było już całkiem ciemno, ale nadal ciepło.
-Chcesz coś do picia?
Powiedziała Carolina i wstała z kanapy.
-Tak, może sok pomarańczowy.
-Dobrze.
Powiedziała i zrobiła kilka kroków do przodu. Nagle złapała się za brzuch i ugięła lekko nogi.
-Boże! Carolina! Nic Ci nie jest?!
Spytała przerażona Diana łapiąc lecącą na podłogę ciężarną.
-Ja, ja chyba...
Mówiła jąkając się.
-Zawieź mnie do szpitala!
Powiedziała już całkiem wyraźnie.
Jak dobrze, że Diana ma prawo jazdy, a Alexis zostawił samochód na podjeździe Pedro.
Nie łatwo było wejść Carolinie to sportowego samochodu. Jeszcze trudniej było prowadzić go Dianie.
-Halo?
Powiedziała dzwoniąc przez telefon.
-Pedro? Carolina rodzi!
-..
-Tak! Rodzi! Przyjeżdżaj do szpitala! My już jesteśmy!
Krzyczała zatrzymując samochód.

***

-Jedzie?
Spytała przerażonym głosem Carolina, gdy wieźli ją na salę.
Nie usłyszała odpowiedzi. Zobaczyła tylko jeszcze bardziej przerażonego niż ona Pedro, który biegł korytarzem jak oszalały. Za nim leniwie wlekli się Jordi i Alexis.
-Jestem kochanie, nie bój się.
Mówił trzymając dziewczynę za rękę. We dwoje weszli na porodówkę. Niedługo wyjdą we troje!
-Gdzieście byli?!
Spytała Diana siadając między Alexisem, a Jordim.
-Tu i tam...
Powiedział Jordi.
-Wyście coś pili?!
Spytała zdenerwowana.
-My?! Gdzieżby! Ani kropelki!
Zaprzeczył Alexis.
Dalszą część poródu siedzieli w ciszy. Jeśli ciszą można nazwać korytarz, który wypełniały krzyki Caroliny. Czemu poród musi aż tak boleć?
Po półtorej godzinie z sali porodowej wyszedł cały blady Pedro. Wyglądał jak zombie! Wielkie podkrążone oczy, biała cera i biały fartuch. Wyszedł powoli z sali. Był niedostępny dla nikogo. Usiadł gdzieś naprzeciwko zniecierpliwionych oczekujących i siedział. Nic nie mówił. Po prostu siedział.
-Ty, Pedro, wszystko gra?
Spytał Jordi podchodząc do chłopaka. Zrobił tak samo Alexis. Diana korzystając z zamieszania weszła na salę do Caroliny. Leżała w łóżku i trzymała coś owiniętego w koc.
-Chodź.
Powiedziała widząc wyłaniającą się zza rogu dziewczynę.
-Wszystko dobrze?
Spytała podchodząc.
-Tak. Jest idealny.
Powiedziała odsłaniając twarz małemu Pedrito.
 -Jaki on śliczny!
Niedługo potem trzymała tą kruszynkę na rękach. To takie wspaniałe czuć to dziecko, widzieć jak leniwie i powoli kręci główką.
-To będzie Bryan.
Powiedziała Carolina widząc zafascynowaną Dianę.
-A gdzie jest Pedro?
Spytała.
-Na korytarzu. Zawołam go.
Oddała syna i poszła po ojca tego cudu.
Nareszcie wrócił do żywych. Tańczył razem z Alexisem na korytarzu, a Jordi aż złapał się za głowę widząc to coś.
-Ej! Dziecko Ci się urodziło, a ty sobie potańcówkę urządzasz? Wstydziłbyś się!
Dosłownie pięć sekund później byli już przy Carolinie i Bryanie. Był taki malutki, taki śliczny. Perfekcyjny.
Bryan Rodriquez Martin urodzony 4 kwietnia 2013r.

sobota, 22 czerwca 2013

17. Kocham Cię i kochać nie przestanę.

                                                                                                              dwa miesiące później...

Jak dobrze, że ta wstrętna zima się skończyła. Znów ciepłe słońce gości na hiszpańskim niebie, trawa zzieleniała, a kwiaty puściły już pąki.
Barcelona jest już bogatsza o dwoje Cules! Są nimi Milan Pique i Luca Villa.
 Tajemnica Nathana, która brzmiała "mam syna" nie wyszła na jaw. Alexis nic nie podejrzewał, tym bardziej Diana. Ten pierwszy nawet nie zauważył, że dziwnym trafem znikają mu z portfela pieniądze. Cóż, przecież przyszła matka potrzebuje nowych butów...
Życie piłkarzy nie opiera się tylko na graniu w klubie. Muszą również jeździć na zgrupowania. Alexis jak zawsze dostał powołanie do reprezentacji i już drugi dzień spędza w swojej ojczyźnie. Messi i Mascherano pojechali do Argentyny, a praktycznie reszta Barcelonistas pojechała do Paryża na mecz z Francją. Dzięki temu Diana i Nathan mogli spędzić czas tylko w swoim towarzystwie. Bardzo im tego brakowało, ponieważ gdzie się nie ruszyli tam był Alexis lub Ricardo. A jak już mieli chwilę dla siebie, dzwonił David ze swoim "problemem".
-Może wybierzemy się na wycieczkę rowerową?
Zaproponawała Diana leżąc na łóżku.
-Czemu nie.
Odpowiedział Nathan.
Chwilę trawało przygotowanie rowerów do jazdy, ponieważ są one żadko używane przez Nathana, a tym bardziej przez Alexisa.
Pogoda na taką wyprawę była idealna. Słońce nie grzało tak jak w lipcu czy sierpniu, ale było bardzo ciepło. Wiatr delikatnie rozwiewał włosy, a odgłosów samochodów nie było słychać.
Szlak, który wybrał Nathan nie był oblegany przez mieszkańców, byli sami. Mogli w spokoju pobyć ze sobą.
 -A ty nie chciałeś jechać do domu?
Zaczęła Diana jadąc obok swojego chłopaka.
-Musiałem zostać tutaj. Wiesz, że Tito zaczął się do mnie przekonywać. W sparingach wypuszcze mnie w podstawowych składach, może kiedyś wyjde w normalnym meczu.
-Chciałabym tego. Nawet nie wiesz jak bardzo. Zastanawiam się czy nie przyjąć propozycji Davida...
-To znaczy? Jaką propozycję?
-No przecież Ci mówiłam... Jak ty mnie słuchasz?
Spytała oburzona.
-No, wyleciało mi z głowy...
-Chodzi o to, bym zajmowała się Olayą i Zaidą...
-Chcesz niańczyć dzieci? To jest to, po co przyjechałaś do Hiszpanii?
-Nie miałam innego wyjścia z tym przyjazdem. Wiesz jak było. Wiesz w jakiej byłam sytuacji. A opieka nad nimi to chyba nie jest złe rozwiązanie w moim wypadku...
-Jak sobie chcesz...
-Tak czy siak zajmuję się jego córkami. A jak bym to robiła na stałe, to przynajmniej by mi płacił...
-Jak chcesz...
Był jakiś inny. Choć ciałem był przy Dianie, jego myśli krąrzyły wokół Giny i ich syna. Jeszcze dwa miesiące wszystko będzie w ukryciu... Czy za dwa miesiące się wszystko wyda?
-Pojedziesz ze mną?
Zaczęła Diana leżąc na trawie w parku. Park ten był jednym z większych w Barcelonie i bez wątpienia najpiekniejszy.
-Gdzie?
Odpowiedział Nathan, który poddawał swoją twarz masażowi słonecznemu.
-Do Polski...
-Po co?
-Jak po co? Chciałabym odwiedzić przyjaciół...
-Mogę pojechać... A wiesz już kiedy?
Dobrze jest mieć kogoś, kto mimo małych, bardzo małych chęci, jednak poświęca się dla Ciebie. Dobrze jest mieć osobę, którą można poprosić o wszystko i wiedzieć przy tym, że nam nie odmówi.
Słoneczny dzień w całości spędzili w swoim towarzystwie. Czuli się tak wspaniale, jakby całkiem zapomnieli o otaczającym ich świecie. Nawet nie zauważyli, gdy wybiła dwudziesta pierwsza i trzeba było wracać do domu.
-To kiedy mógłbyś pojechać?
Spytała Diana leżąc na Nathanie.
-No wiesz... Ja bym mógł nawet jutro, ale to wszystko zależy od trenera... Jutro do niego pójdę i spytam.
Leżeli wtuleni w siebie długo. Rozmawiali, śmiali się, całowali... Szkoda byłoby, gdy to się kiedyś skończyło. Ale przecież nic nie trwa wiecznie. Zawsze może coś się zepsuć, ale trzeba tego unikać jak ognia.

***

Miło jest obudzić się w objęciach ukochanej osoby. I mieć świadomość, że ona Cię kocha, że chce dla Ciebie jak najlepiej. Czuć się przy niej bezpiecznie i potrzebnie.
Z taką świadomością obudziła się Diana widząc Nathana przy swoim boku. Postanowiła zrobić mu niespodziankę.
Śniadanie do łóżka i kawa w oryginalnym kubku, tzn kubek z własnoręcznie na nim napisanymi inicjałami tych dwojga. D+N=<3
 Zostawiając śniadanie na półce nocnej poszła zadbać nieco o swoją figurę. Kilka kółek wokół parku jeszcze nikomu nigdy nie zaszkodziły, a wręcz przeciwnie. Przecież trzeba mieć co pokazać.
Gdy przebiegała koło stawu, ujrzała znaną jej postać. Na ławce, w czerwonych spodniach i zielonej bluzce siedziała Gina rozmawiająca przez telefon. Niby niechcący, ale jednak zamierzenie zatrzymała się niedaleko niej i zrobiła kilka skłonów w celu usłyszenia jej rozmowy.
-Spotkamy się dzisiaj? Musimy coś ustalić...
Mówiła gładząc się po brzuchu.
-...
-Dobrze, będę. To do zobaczenia.
Odłorzyła telefon i wstała z ławki udając się w stronę Diany, która widząc to automatycznie zaczęła biec do przodu. Nie chciała jej spotkać, a co dopiero rozmawiać. Miała dziwne przeczucie...
Gdy Diana biegła kolejne kółko, Nathan zbierał się na trening. Po wzięciu torby wyszedł z domu. Gdy wsiadał do samochodu, podbiegła do niego Diana.
-Cześć skarbie!
Powiedziała radośnie i pocałowała swoje całe szczęście w policzek.
-Smakowało śniadanie?
Zaczęła nie dając szansy na odpowiedź.
-Tak, pyszne, ale przepraszam śpieszę się... Wiesz trener.
-Pewnie jedź. Ja pewnie do Davida pójdę...
Po czułym pocałunku rozstali się.
Całe przedpołudnie i popołudnie spędzili osobno. Nawet nie mieli czasu, by do siebie zadzwonić. Diana cały czas zajmowała się dziećmi Davida, który pojechał do Paryża. Jego syn, Luca niedługo skończy dwa miesiące. Rośnie jak na drożdżach. Patricia ma przy nim dużo obowiązków, więc pomoc Diany jest dla niej niewyobrażalnie ważna.
-Patricia, a David kiedy wraca?
Zaczęła Diana przygotowując posiłek dla Olayi.
-Za dwa dni. Dziś grają mecz.
Odpowiedziała przewijając syna.
-A potrzebujesz czegoś od niego?
Dopowiedziała.
-Nie, znaczy...
-Mów o co chodzi. Chyba też będę potrafiła Ci pomóc?
-Bo... No dobra, powiem prosto z mostu, choć może do się dla mnie źle skończyć. Już od trzech miesięcy prawie codziennie zajmuję się dziewczynkami. Nie żebym tego nie lubiła, ale wiesz...
-Wiem. Chodzi o pieniądze prawda? Nie ma problemu.  To ile? Pięć euro na godzinę?
-Ale...
-Dziesięć euro? Mów ile chcesz. Twoja pomoc jest dla mnie cenniejsza niż jakieś dziesięć euro.
Nic nie odpowiedziała. Czekała na dalszy przebieg sytuacji.
-Tylko wiesz, teraz przychodzisz kiedy Ci pasuje. Jak będziemy Ci płacić, będziemy też wymagać...
-Ja wiem. Wiem dobrze.
-To dziesięć? Zaczynasz od jutra.
Bardzo się ucieszyła. Wszystko poszło po jej myśli. Był tylko jeden problem. Chciała za kilka dni pojechać do domu...
Gdy Diana karmiła Olayę, Nathan kończył trening. Był już po rozmowie z trenerem. Wszystko poszło dobrze. Miał cztery dni wolnego. Wracając do domu, wstąpił do wcześniej umówionej kawiarni.
-Cześć.
Powiedział na powitanie i usiadł naprzeciwko brunetki.
-Co chciałaś ustalić?
Zaczął zamawiając ciasto.
-Chyba musimy zastanowić się nad imieniem? Jeszcze dwa miesiące...
-Prawda. Nadal w to nie mogę uwierzyć.
Długo siedzieli, rozmawiali i wybierali imię dla ICH syna. Każde z nich miało inne zdanie i inne propozycje. Nie doszli do porozumienia. Choć minęły dwie godziny imię nie zostało wybrane. Nawet nie zauważyli kiedy ten czas zleciał. Znów czuli się dobrze w swoim towarzystwie.  Znów przypomniały im się stare dobre czasy...
-Teraz nie będzie mnie w Hiszpanii przez kilka dni...
Powiedział, gdy wyszli z kawiarni.
-A gdzie jedziesz? Jakiś mecz?
 Nie wiedział co odpowiedzieć. Przecież oczywiste jest to, że jedzie ze swoją dziewczyną do jej rodzinnego domu. Gina doskonale wie o związku jego z Dianą, a mimo to, chłopak boi się rozmawiać z Giną o niej.
-Tak, mecz. Gramy w czwartek... A w piątek będę w domu. Także jakbyś coś potrzebowała, śmiało dzwoń.
-Dobrze. To do zobaczenia.
Powiedziała i na pożegnanie pocałowała Nathana w policzek. Nieco zdziwiony wrócił do domu. Diany nie było. Leżąc na kanapie i oglądając telewizje usłyszał pukanie do drzwi. Była to Diana.
-Cześć. Gdzie cały dzień byłaś? Jest już prawie dwudziesta!
Powiedział nieco uniesionym głosem, gdy Diana poszła do kuchni.
-Mówiłam Ci. Byłam u Davida. Patricia jest sama z trójką dzieci. Chciałam jej pomóc.
-Diana... A mną się nie trzeba zajmować?
Spytał i zrobił miejsce dziewczynie obok siebie.
-Chyba potrafisz sam o siebie zadbać? Obejrzymy coś?
Spytała siadając obok Nathana.
-Chciałem mecz obejrzeć... Chyba nie masz nic przeciwko?
-Czemu nie...
Mecz zaczął się za piętnaście dwudziesta pierwsza. Hiszpania vs Francja. Krąży legenda, że raz na dwa lata Barcelona i Real Madryt łączą swoje siły, by pokonać resztę świata. Cóż, reprezentacja Hiszpanii w dziewięćdziesięciu procentach składa się z graczy Barcy i Realu. W klubach nienawidzą, w reprezentacji najlepsi kumple. No ale cóż, reprezentacja to ich wspólne dobro.
Mecz był nieco ospały i nudny. Zero bramek, kilka okazji. Na szczeście wykazał się nasz Pedrito, strzelając bramkę w drugiej połowie. Hiszpanie mogą wracać szczęśliwi do domu.
-A Chile kiedy gra?
Spytała Diana, gdy mecz się skończył.
-Na nasz czas o 3 rano.
-Będziesz oglądał?
Spytała.
-Raczej tak. W końcu to moja drużyna gra.
-To nie jedziemy jutro? Zamówiłam już bilety...
-Kto powiedział, że nie? W samolocie się prześpię...
Gdy wybiła północ, przenieśli się do sypialni. Diana już dawno zasnęła w objęciach Sancheza, a on czekał na mecz.
Alexis, strzel coś!

***

Samolot miał odlecieć o trzynastej. Mieli dużo czasu, by spakować się na następne kilka dni. Nathan, przez oglądanie meczu do piątej nad ranem nie miał siły by wstać z łóżka. Dobrze, że choć chciało mu się gdziekolwiek lecieć...
Po spakowaniu walizek do taksówki i zostawieniu Alexisowi kartki pojechali na lotnisko.
 Po drodze wstąpili jeszcze do sklepu, by kupić różne pamiątki i coś do przegryzienia.
Podróż nie trwała długo. Po dwóch godzinach byli już we Wrocławiu.
-Cieszę się, że ze mną przyjechałeś.
Powiedziała Diana, gdy wysiedli z samolotu. Po wzięciu walizek zaczęli szukać Laury i Filipa.
Gdy tylko Diana i Laura się ujrzały zaczęły piszczeć i biec w swoją stronę.
Wywołało to śmiech na twarzy Filipa i przerażenie u Nathana.
-Diana słońce moje!
Wyszeptała to ucha przyjaciółki Laura i wtuliła się w jej ciało.
-Tęskniłam za Tobą!
Odpowiedziała.
Po wielu, wielu uściskach mogli ruszyć do dawnego domu Diany.
Po rozpakowaniu walizek i zjedzeniu obiadu przyszedł czas na odpoczynek. We czworo usiedli w salonie i rozmawiali.
-Jak wam się układa?
Zaczęła Laura.
-Właśnie chciałam się spytać o to samo.
Odpowiedziała ze śmiechem Diana.
-Dobrze. Przynajmniej tak sądzę.
Powiedziała.
-Prawda Nathan?
-Tak, nawet świetnie.
Powiedział i przytulił swoje słońce.
-A wam?
Dopowiedziała Diana.
-Narzekać nie możemy.
Powiedziała ze śmiechem Laura.
-Wiecie, nie sądziłam, że tak długo będziecie razem. Przecież wy, wy nigdy, wy zawsze... Nie rozumiem was!
Powiedziała wybuchając śmiechem Diana.
Rozmawiali długo. Praktycznie cały pierwszy dzień spędzili na rozmowach.
Dzień w stu procentach można zaliczyć do udanych. Gdy atmosfera do końca się rozluźniła, Filip nie byłby sobą, gdyby nie zaproponował "czegoś" do picia. Po dwóch butelkach na czworo Nathana już nie było. odleciał kompletnie. Biegał po mieszkaniu i mówił, że chce być ojcem i niedługo nim będzie. Diana słysząc to automatycznie zrobiła się cała czerwona i chciała zapaść się ze wstydu pod ziemię. Na szczęście wszyscy przyjęli to z dystansem.

***

Ból głowy po nocy pełnej procentów jest nie do wytrzymania. A w szczególności, gdy mało się pije i nie jest się przyzwyczajonym. Dzień już dawno zawitał u imprezowiczów, lecz żadne z nich nie miało ochoty się przywitać. Laura z Filipem obudzili się jako pierwsi. U siebie w łóżku. Nathan spał jak zabity w salonie na kanapie, a Diana obudziła się sama w łóżku. Każde z nich wybuchło śmiechem gdy zobaczyło Nathana. Był ubrany w bluzkę Laury, która sięgała mu do pępka i w spodnie Diany, które miał podciągnięte do kolan, bo dalej nie chciały wejść. Kto go w to ubrał?
-O, Nathan widzę, że masz fajny styl.
Powiedział drwiąco Filip widząc budzącego się Chilijczyka.
Odburknął  coś pod nosem. Coś czego nikt nie zrozumiał.
Niedługo potem do pokoju weszły dziewczyny.
-Nathan pamiętasz co żeś wczoraj wygadywał?
Spytała Laura, gdy jedli wspólne śniadanie.
-Nie. A coś złego powiedziałem?
Spytał zdziwiony.
-Nie żebym się wtrącał, ale Diana chyba nie chce być mamą...
-O co Ci chodzi?
Spytał jeszcze bardziej zdziwiony i zdenerwowany.
-No, wczoraj mówiłeś, że chcesz być ojcem i niedługo nim zostaniesz...
Zamurowało go. Nie wiedział co powiedzieć. Za wszelką cenę nie chciał dopuścić do dowiedzenia się kogokolwiek o tym, że będzie miał dziecko. Przecież nie może teraz powiedzieć, że tak o, sobie to powiedział. Przecież słowa pijanych to myśli trzeźwych.
-Dajcie mu już spokój.
Powiedziała Diana i wstała z miejsca.
-Idziesz Nathan?
Spytała. Wyszli we dwoje z mieszkania. Tego roku wiosna w Polsce przyszła niespodziewanie szybko. Chodź był dopiero drugi tydzień marca, słońce mocno grzało.
Diana chciała cały dzień spędzić na pokazywaniu Nathanowi okolicy. Chciała mu pokazać miasto, z którym wiąże całą swoją przeszłość. Tęskniła za nią. Każdy tęskni za przeszłością. Niekoniecznie za jakąś osobą, ale za stanem w jakim się znajdowaliśmy. Bo dla nas- ludzi, przeszłość zawsze była lepsza od tego co jest teraz. Diana oddałaby wszystko, by przeszłość wróciła. Można było by pomyśleć, że ma wszystko. Kochającego chłopaka, przyjaciół, dziadka, mieszkanie w słonecznej Hiszpanii, ale jej serce nadal było wielką pustką o stracie rodziców. Niedługo minie rok...
-Nathan, mogę się Ciebie o coś spytać?
Zaczęła, gdy jechali autobusem.
-Pewnie. Pytaj.
-Naprawdę chciałbyś mieć dziecko?
Spytała nieśmiało. Zamurowało go. Nie wiedział co powiedzieć "wiesz właśnie urodzi mi się za dwa miesiące!" jakby tak powiedział mógłby od razu pakować manatki.
-Kiedyś na pewno...
Bezpieczna odpowiedź.
Nic mu nie odpowiedziała tylko wtuliła się w ciepłe ciało chłopaka.
-Wiesz czego ja chcę?
Spytał kładąc głowę na głowie Diany.
-Chcę żebyś tu była. Chcę żebyś mówiła do mnie nie ważne co, po prostu uwielbiam słyszeć Twój głos. Uwielbiam w Tobie to, jak próbujesz coś powiedzieć zanosząc się przy tym śmiechem. Chcę Cię z każdą wadą, z każdą chorobą, ze wszystkim. Chcę Cię taką jaka jesteś. Chcę patrzeć na Twoje przymrużone oczy za każdym razem jak się uśmiechasz. Chcę trzymać Cię za rękę i szeptać Ci na ucho, że Cię kocham. Po prostu chcę żebyś już zawsze była moja.
-A wiesz czego ja chcę?
Spytała i spojrzała w ciemne oczy chłopaka.
-Właśnie z Tobą chcę przeżyć najpiękniejsze chwile w moim beznadziejnym życiu. To z Tobą pragnę budzić się każdego ranka. To z Tobą chcę się kłócić o byle co i godzić się w ten niesamowity sposób. To Tobie chcę powiedzieć "Tak zostanę Twoją żoną", a później przysięgać Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Chcę mieć z Tobą dzieci i zafundować im ciepło rodzinne. To takie moje niewielkie marzenie, w którym ty odgrywasz największą rolę. Po prostu zostań ze mną aż do śmierci, albo jeszcze dłużej, kochanie...
-Kocham Cię, wiesz?
Powiedział i pocałował swoje słońce prosto w czoło. Czuła się przy nim tak bezpiecznie. Tak wspaniale. Tak idealnie jak jeszcze nigdy się nie czuła. Chciała, żeby to nigdy się nie skończyło.

***

Spędzili miły, spokojny dzień w swoim towarzystwie. Nathan poznał każde miejsce, które wiązało się z Dianą. Jej dom rodzinny, którego już nie mogła tak nazwać. Gdy podjechali pod dom, zauważyli szczęśliwą rodzinę z trójką dzieci. To był ich dom, nie Diany...
Zabrała Nathana na cmentarz, na którym spoczywali jej rodzice i siostra. Widział, że było jej trudno, ale nie rozkleiła się. Chciała być twarda. Nie chciała płakać. Nie chciała, by ktoś użalał się nad nią.
By poprawić humor sobie i Nathanowi postanowili wybrać się do kina. Jej uśmiech na twarzy znów zagościł.
 A on nie chciał zapamiętywać jej uśmiechu. On chciał go widzieć codziennie.
Rzadko widzi się w Polsce obcokrajowców, którzy mówią po hiszpańsku. Diana i Nathan cieszyli się niemałym zainteresowaniem.
-Ty grasz w Barcelonie?
Podszedł do nich mały chłopiec, gdy czekali na początek filmu.
Nathan nie zrozumiał ani słowa. Siedział i patrzył w niebiesko-zielone oczy chłopca.
 -Ja lubię Barcelonę.
Dopowiedział widząc zakłopotanie na twarzy piłkarza.
-Jesteś Alexis, prawda?
Dokończył.
-Nie mały, to nie jest Alexis...
Powiedziała Diana.
-Ale... On jest taki sam...
-To jest jego brat, Nathan.
-Brat?!
Jego śliczne, duże oczy aż rozpromieniały! Ucieszył się i aż zaczął skakać.
-Ja, ja... Mogę autograf?
Powiedział już bardziej nieśmiało.
Gdy skończył to mówić, Diana szturchnęła Nathana by ten podpisał się chłopcu. Gdy dostał autograf i pamiątkowe zdjęcie z "Alexisem" poszedł do swoich rodziców. Mogli w spokoju obejrzeć film.
Po seansie zjedli wspólną kolacje w ulubionej restauracji Nevárez i wrócili do domu.
Po wyczerpującym dniu chciała zasnąć. Ale kto powiedział, że noc jest do spania? O nie, nie proszę państwa. Noc jest właśnie od niszczenia sobie życia. Od analiz tego co było i tak zanalizowane milion razy. Od wymyślania dialogów, na które i tak nigdy się nie odważymy. Noc jest od tworzenia wielkich planów, których rano i tak nie będziemy pamiętać. Noc jest od bólu głowy do mdłości, od wyśnionych miłości...

*__________*

Cześć ^^.
Rozdział trochę nie na czasie. Dobra, trochę bardzo nie na czasie. Dopiero co urodzeni Luca z Milanem, a teraz mają ponad pięć miesięcy! Ale ok, dawno to pisałam. Tak tylko to napisałam dla sprostowania :)
Dzięki za wszystkie komentarze, które czytam pod rozdziałami. One bardzo mobilizują i uszczęśliwiają. Dziękuję Wam :*