Barcelona pięć lat z rzędu była w półfinale Ligi Mistrzów. Musi dalej ciągnąć tę passę.
Ma na to okazje.
Mecz z PSG jest meczem bardzo, bardzo ważnym. W Paryżu skończyło się wszystko wynikiem 2-2. Musimy utrzymać wynik poniżej 2-2, a będziemy w półfinale!
Humory piłkarzy przed meczem były dobre. Najlepiej czuł się Pedrito, który miał nadzieję na uczczenie swojego pierworodnego.
Cały środowy dzień zaczął się jak każdy. Ale był on niezwykły... Nie tylko dla kibiców czy piłkarzy... Był jeden szczególnie oddany temu dniu...
-Diana, nie widziałaś gdzieś mojej czerwonej koszulki?
Spytał Nathan przeglądając szafę. Dziś był ostatni dzień przeprowadzki. Wiadomo dlaczego, Alexis chciał akurat dziś się przeprowadzić. Na dziś umówili się na parapetówkę powiązaną z wejściem do półfinału. Warto być optymistą.
-W łazience na pralce.
Powiedziała chowając książki do kartonów.
Ten Alexis to ma dobrze. Stwierdził, że musi odprężyć się przed meczem i wybrał się do spa. Cały ranek tam spędził, a Diana i Nathan musieli pakować ostanie rzeczy.
Gdy około trzynastej zapakowali wszystko z mieszkania do samochodu, do domu wrócił Alexis.
-O jeju.. Jak tu pusto...
Powiedział odkładając torbę.
-To by było na tyle...
Powiedziała smutno Diana. Wiedziała, że teraz będzie inaczej. Nie będzie już dwadzieścia cztery godziny na dobę przy Sanchezach... Bała się, że się oddalą.
Razem pojechali pod nowy dom Alexisa i Nathana.
Wyciągnęli wszystko z samochodu i zabrali się do wkładania rzeczy do szafek.
-Gdzie to dać?
Spytała Diana biorąc do ręki spodnie Sancheza.
-Czekaj, czekaj... Mam dla was przyjemniejszą robotę.
We troje poszli do salonu. Została tam cała biała, pusta ściana i kilka puszek z farbą.
-Chyba nie chcesz, żebyśmy Ci to pomalowali...
Nathan jak zwykle marudził.
-Pośrednio.
Alexis wpadł na wspaniały pomysł. Chciał mieć w swoim domu jakiś ślad po ludziach, którzy są dla niego bardzo ważni. Chciał, by odbili swoje ręce na tej ścianie. Mieli niezłą zabawę maczając ręce w kolorowych farbach i rozstawiając ślad po sobie na ścianie.
Po skończeniu całość wyglądała imponująco. Zostawili jeszcze trochę miejsca na dłonie chłopaków z Barcelony.
Czas na rozpakowywanie!
***
-Sunny, Sunny, chodź do mnie!
Powiedziała czułym głosem Diana biorąc psa na ręce. Sunny miała teraz bardzo dużo miejsca na bieganie. Nie tylko ona, Alexis zawsze musiał być w ruchu. Ta wolna przestrzeń będzie idealna dla niego. Będzie mógł biegać do woli.
-Nathan! Przyniesiesz mi ten karton z góry?
Spytał Alexis będąc w salonie.
-Jaki karton?
Nathan w tym czasie był u siebie w pokoju.
-Ten z grami! Jest w łazience na piętrze.
Karton, chyba kartonicho! Był on tak wielki, że Nathan ledwo widział gdzie idzie, a kręcone, śliskie schody mu tego nie ułatwiały.
Schodząc z kartonem po schodach, nie zauważył czerwonej koszulki, która leżała na schodach. Spadł ze schodów tak szybko, że nawet nikt tego nie zauważył. Było słychać tylko wieki hałas spowodowany wypadnięciem płyt z kartonu.
-Nathan! Ty sieroto!
Krzyknął Alexis zwijając się ze śmiechu, gdy zauważył leżącego na podłodze brata.
-Matko Katalońska! Nathan! Nic Ci nie jest?
Spytała przerażona Diana, która właśnie weszła do domu.
Nathan leżał i się nie ruszał. Był przytomny, ale nie mógł wykonać żadnego ruchu.
-Nathan! Powiedz coś!
Krzyknęła Diana.
-Ja, ja... Moja noga... Ona...
W tym momencie wzrok Diany spoczął na nodze jej chłopaka. Nie wyglądała ona normalnie. Była wykręcona w drugą stronę.
-Alexis! Dzwoń na pogotowie!
Krzyknęła łapiąc za rękę Nathana.
Pogotowie słysząc w słuchawce "dzień dobry, nazywam się Sanchez..." przyjechała błyskawicznie. Po półgodzinie Nathan był już na sali operacyjnej. Noga tak pechowo się ułożyła i złamała, że nie dało się tego ręcznie nastawić. Jedynym rozwiązaniem była operacja. Dochodziła dwudziesta. Alexis cały czas twardo był przy załamanej Dianie, ale musiał jechać. Musiał być na tym meczu.
-Informuj mnie o wszystkim! Będę pod telefonem.
-Dobrze.
Odpowiedziała.
-Przyrzekaj, nie ma że będę grał czy coś. I tak pisz. Będzie Ci wtedy ktoś inny odpisywał. Masz pisać wszystko!
-Dobra, Alex, idź już. Będzie dobrze.
Rozstali się. Próbowała być twarda. Próbowała nie dać po sobie poznać tego, jak bardzo się boi. Jak bardzo jej ciężko z myślą, że najważniejsza osoba w jej życiu leży nieprzytomna i jest właśnie operowana. Tak bardzo się boi...
***
Ta godzina była najdłuższa w jej życiu. Nie wiedziała co myśleć. Cały czas miała przed oczami bladą, przerażoną twarz Nathana i nienaturalnie wygiętą nogę. Bała się. Cholernie się bała.
-Pani Sanchez?
Spytał lekarz wychodzący z sali operacyjnej.
-Tak. Co z Nathanem?
Spytała przerażona.
-Wszystko dobrze. Jest przytomny.
Ulżyło jej. Pierwszy raz tak ucieszyła się na widok lekarza. Pierwszy raz miał dla niej dobre wieści. Nienawidziła lekarzy. Nienawidziła szpitali. Kojarzyły jej się tylko z jednym. Ze śmiercią rodziców...
-Mogę do niego wejść?
Spytała.
-Teraz nie. Rozmawia z psychologiem.
Myślała, że się przesłyszała. Serce podeszło jej do gardła.
-Z psych, psych...Z kim?!
-Jak wyjdzie to będzie mogła pani wejść. Do widzenia.
Została sama na korytarzu. Krzyczała wewnętrznie. Zewnątrz była twarda. Chodź ludzie na korytarzu biegali bez przerwy, ona czuła się sama. Czekając przed drzwiami sali napisała do Alexisa "Jest przytomny. Jeszcze z nim nie rozmawiałam. Jest u niego psycholog." Wysłała. Odrywając głowę od komórki ujrzała wychodzącego mężczyznę z sali.
-Miał dużo szczęścia.
Powiedział i odszedł.
Delikatnie, niepewnie i nieśmiało weszła do sali. Leżał na białym łóżku, w białym fartuchu i białym czepku. Dlaczego tu wszystko jest białe? Nawet szafki przy łóżku.
Nie było widać jego twarzy. Miał na niej kołdrę. Ujrzała tylko gips. Gips, który sięgał aż do uda.
-Nathan?
Powiedziała nieśmiało.
Nic jej nie odpowiedział. Leżał z kamienną twarzą.
-Nathan?
Powtórzyła i usiadła obok niego. Łzy spływały mu po policzku. Oczy miał cały czas zamknięte. Cierpiał.
Siedzieli w ciszy. Ona wpatrywała się w niego, on na nic nie patrzył.
-Nathan! Spójrz na mnie!
Krzyknęła na niego, gdy miała dość tej męczącej ciszy.
-Co chcesz?!
Odpowiedział podniesionym głosem.
-Co chce?! Ty się pytasz co ja chce?! Nathan, skarbie wiesz jak ja się o Ciebie bałam? Jak nie wiedziałam co myśleć?
Nic nie odpowiedział.
-Nathan! Porozmawiaj ze mną!
-Rozmawiajmy.
Odpowiedział od niechcenia. Nic nie odpowiedziała. Złapała go tylko za rękę i mocno ścisnęła.
-Jestem przy Tobie. Nie zostawię.
Siedzieli patrząc na siebie dłuższą chwilę. Nikt nic nie mówił. Siedzieli i patrzyli.
-Diana... Ja... Nie będę mógł...
Mówił jąkając się. Myślała o najgorszym "chodzić?".
-Grać w piłkę...
Dokończył.
-Jak nie będziesz mógł? Co Ci właściwie jest?
-Noga złamana w trzech miejscach! Kość przebiła mi skórę! Mam szwy i nie wiadomo, czy w ogóle będzie sprawna. Mogę zapomnieć o piłce. To koniec! Rozumiesz?!
Spytał drżącym głosem.
-Nathan, ja...
-Wyjdź.
Powiedział stanowczo.
-Nathan...
-Wyjdź!
Krzyknął na nią. Wyszła.
"Alex... przyjedź tu jak najszybciej... Nie on, ja, ja nie wytrzymam..."
Wysłała. Siedziała sama na korytarzu, gdy usłyszała znajomy głos, a raczej krzyk. Zauważyła, że na na salę wiozą partnerkę Fabregasa!
Daniella spodziewała się swojego trzeciego dziecka. Sam poród trwał bardzo krótko, bo niecałą godzinę.
-Cześć Daniella...
Powiedziała wchodząc do pokoju świeżo upieczonej matki.
-Diana! Co ty tutaj robisz?
Spytała zdziwiona.
-Dużo by opowiadać. Gratuluję! Nareszcie się doczekałaś.
Daniella raczej nie przepadała za kolegami Fabregasa, a już bardziej za koleżankami. Ale dziś była dziwnie miła.
-Chcesz ją potrzymać? To Lia.
-Pierwsza dziewczynka w czasie "baby boom" w Barcelonie. Pierwsza i najsłodsza.
Powiedziała trzymając dziecko.
Gdy Lia zasnęła Daniella i Diana miały chwilę by porozmawiać.
-Co ty robisz w szpitalu? Nie powinnaś być na meczu?
Spytała.
-Powinnam. Ale Nathan miał wypadek. Złamał nogę w trzech miejscach. Leży kilka sal dalej.
-To dlaczego nie jesteś u niego?
Spytała zdziwiona.
-Nie chciał mnie. Właściwie to nie dziwie się. Lekarz mu powiedział, że nie będzie mógł grać w piłkę, a to całe jego życie. Załamał się...
-Naprawdę? Co on sobie zrobił?
-Ze schodów spadł...
-Matko Katalońska...
Było widać, że się przejęła.
-Dobra, ty pewnie jesteś zmęczona. Zostawię Cię.
-Możesz coś tylko dla mnie zrobić?
-Pewnie? O co chodzi?
-Sprawdzisz wynik meczu?
Wzięła telefon i szybko weszła na odpowiednią stronę.
-Jesteśmy w półfinale! Pedro wyrównał na 1-1! Za trzy minuty koniec meczu!
To wspaniały dzień dla rodziny Fabregasa. Nie dość, że Barcelona jest w półfinale, to jeszcze na świat przyszła nowa członkini rodziny! Oby tak dalej.
***
-Mogę wejść?
Spytała wchodząc powoli do sali Nathana.
Nie usłyszała odpowiedzi. Ujrzała tylko lekki uśmiech na twarzy poszkodowanego. Nieśmiało usiadła obok niego.
-Diana, przepraszam Cię. Ja nie chciałem. Zrozum mnie...
Powiedział i położył rękę na wolne miejsce obok siebie. To znaczyło tylko jedno. Diana szybko odczytała jego myśli i delikatnie wtuliła się w jego ciało. Tak bardzo się cieszyła. Tak bardzo się cieszyła, że ma go znów przy sobie.
-Nathuś... Nic się nie stało. Ja wiem, ja rozumiem. Będę przy Tobie. Jesteś dla mnie najważniejszy i jakiś wypadek tego nie zmieni. Pamiętaj.
-Wiesz jak mocno Cię kocham? Wiesz jaka jesteś dla mnie ważna? Wiesz ja długo na Ciebie czekałem? Wiesz, że jesteś idealna? Wiesz, że nie zamieniłbym Cię na żadną inną? Wiesz, że jesteś dla mnie ważniejsza nawet od piłki nożnej? Wiesz, że jeśli miałbym wybierać między Tobą a czymkolwiek innym, wybrałbym Ciebie? Wiesz, że... po prostu Cię kocham?
-Nathan... Uwielbiam Cię!
Rozmarzyli się w czułym, delikatnym, długim pocałunku. Wszystko było idealnie!
-Jesteście?!
Usłyszeli głos dochodzący zza drzwi. Był to Alexis. Nawet nie zdążył się przebrać po meczu. Przybiegł w niezawiązanych trampkach, jeansach i koszulce meczowej. Aż dziwne, że nikt mu jej nie zabrał!
-Wchodź.
Powiedziała Diana.
-Nathan, jak się czujesz? Będziesz żył?
Spytał siadając obok brata.
-Dobrze. Na pewno lepiej niż wcześniej.
I zaczęła się cała historia. Najpierw o operacji, później chwila załamania, o Danielli i Lii i o tym, jak wszystko się naprawiło.
-Na pewno nic nie da się zrobić? Jakaś operacja? Jak trzeba będzie, ja pieniądze dam...
Powiedział Alexis. Nagle zrobił się dobry dla brata. On tylko udawał niemiłego dla brata. W końcu prawdziwe rodzeństwo powinno się sprzeczać, a jak dochodzi co do czego to powinni za sobą w ogień skoczyć. Takie było rodzeństwo Sanchez.
-Alex, wiesz że kilka sal dalej leży Daniella?
-Wiem! Fabregas taki ucieszony wybiegł ze stadionu! Pójdę do niej! Idziecie też?
Spojrzał na brata i Dianę.
-A, fakt. Kaleka nie może!
Wybuchł głośnym śmiechem i wyszedł z sali.
Cesc i Daniella właśnie robili sobie i córce zdjęcia. Alexis nie byłby sobą, gdyby się nie przyłączył. Jest pierwszym wujkiem, który widział, dotknął i poczuł pannę Fabregas.
-Ej, Fabs! Tyle zmarnowanych okazji ile ty dziś miałeś nie miał chyba nikt!
Zaśmiał się i uderzył kumpla z drużyny.
-Te! Sanchez! Nie wychylaj się, bo w ogóle nie grałeś!
Nic nie odpowiedział. Pożegnał się tylko z Lią, Daniellą i Cescem i wyszedł z sali.
***
Parapetówka połączona ze zwycięską fiestą została przełożona na za dwa tygodnie. Nikt nie miał tego za złe Sanchezowi, każdy zrozumiał jego sytuacje.
Daniella z córką po trzech dniach spędzonych w szpitalnych murach wyszły do domu. Nie było tak dobrze z Nathanem. W ciągu tych trzech dni, jego stan pogorszył się i musiał przejść jeszcze jedną operację. Wszystko potoczyło się dobrze. Dziś wychodzi.
-Nie chcę tak spędzić reszty życia...
Mówił Nathan, gdy Alexis pchał z nim wózek do samochodu.
-Trzeba było patrzyć pod nogi.
Powiedział i pomógł wejść do samochodu bratu.
-Jakby nie było, to ty kazałeś mi karton wziąć. To przez Ciebie to wszystko.
Powiedział patrząc się przez okno.
-Nathan! Weź się uspokój! Mówisz to w nerwach. Nie myślisz tak.
Miał racje. Nie myślał tak. Nie mógł się pogodzić ze swoim kalectwem.
W domu nikogo nie było. Tylko Sunny biegała jak oszalała.
-Chodź do mnie!
Powiedział Alexis i podniósł psa.
-Dasz radę chodzić o kulach?
Spytał Alexis siadając na kanapie.
-Dać, dam...
Powiedział i wstał z wózka.
-Gdzie jest Diana?
Powiedział skacząc na kulach.
-U Davida. Jak zawsze. Ma tutaj przyjść z jego dziećmi.
Nie skończył mówić zdania, a do domu weszła Diana z dwójką dzieci. Olaya gdy tylko ujrzała Alexisa rzuciła mu się w ramiona. Luca był za mały na takie wybryki i tylko leżał w wózku.
-Nathan! Skarbie...
Powiedziała Diana całując chłopaka.
-Cześć.
Cały dzień spędzili na tarasie. Nathan zajął najlepsze miejsce na leżaku z hydromasażem, Olaya bawiła się z Sunny i Alexisem, a Diana trzymając Lucę na kolanach rozmawiała z Nathanem.
-Dziadek kazał Ci przekazać, że bardzo się cieszy, że wyszedłeś ze szpitala i że jesteś cały. Przejął się tym wypadkiem. Tak samo jak cała drużyna. Chcieli do Ciebie pojechać, ale pielęgniarka ich nie chciała wpuścić, bo byli za głośno.
-Dziękuję Ci.
Odpowiedział.
-Dziękujesz? Za co?
-Za wszystko. Kocham Cię.
Nie odpowiedziała mu nic. Tylko się uśmiechnęła. Nathan zdał sobie sprawę, że nigdy nie usłyszał od Diany słowa "kocham Cię". Byli razem ponad cztery miesiące, a ona nic. Nigdy tego nie powiedziała. Może ona tak nie myślała?
-Nathan...
Powiedziała Olaya podchodząc do chłopaka.
-A ta Twoja noga... to czemu jest taka biała?
Spytała. Było widać, że bardzo chce jej dotknąć.
-Chcesz mi coś na niej narysować?
-Taak!
Krzyknęła i wyciągnęła z wózka Luciego flamastry. Już po paru minutach na jego nodze zagościł dom, kwiatek, serduszko i kotek. Niedługo potem swój autograf i narysowaną czaszkę zostawił Alexis, a Diana postanowiła narysować słoneczko i wielkie, wielkie czerwone serce.
-Ładnie.
Powiedziała Olaya odkładając flamastry.
-Dobra, chłopaki, ja muszę iść.
Powiedziała wkładając Lucę do wózka.
-Czemu?
Spytał Nathan.
-Jak pamiętasz, David ma troje dzieci, a tu jest dwoje. Muszę iść po Zaidę.
-Jest w szkole!
Dopowiedziała Olaya.
-Przyjdziesz jeszcze dziś?
Spytał Nathan.
-Dziś nie mogę... Jadę z dziadkiem do Madrytu... Właśnie nie mówiłam wam...
-Tak?!
Spytali we dwoje.
-Jadę do Madrytu na trzy dni...
-Gdzie? Po co tam? Wiesz co tam jest? Tam jest złooo!
Powiedział przerażającym głosem Alexis.
-Dziadek ma spotkanie z jakimś facetem i chciał mnie zabrać ze sobą. Jadę dziś wieczorem.
Jeszcze przez chwilę rozmawiali o tym, że Real Madrid to najgorszy klub na świecie.
-Kupię wam koszulkę z numerem 7!
Krzyknęła zamykając za sobą drzwi.
-Diana...
Zaczęła Olaya, gdy szły drogą.
-Mój tata ma numer 7... Chcesz im kupić jego koszulkę?
-Nie... Z innego klubu. Koszulkę Pedaldo.
Powiedziała i zaśmiała się. Olaya nie wiedziała z czego, ale też głośno się zaśmiała.
Po odebraniu Zaidy i zjedzeniu kilku lodów wróciły do domu.
-Czyli Dianuś widzimy się za trzy dni, tak?
Spytał się David biorąc syna na ręce.
-Dokładnie.
***
Madryt... To chyba najgorsze miasto dla kibica Blaugrany. To jest tak, jakby Diabeł miał pojechać na wycieczkę do nieba, lub Bóg do piekła. To jest nienormalne! No, ale cóż. Ricardo miał nad wyraz ważną sprawę do załatwienia. Ale o co chodziło?
-Diana, masz wszystko?
Spytał się Ricardo wyciągając walizkę na korytarz.
-Tak. Raczej. Dziadku, po co my tam właściwie jedziemy?
Spytała zamykając mieszkanie.
-Powiem Ci w odpowiednim momencie.
Droga z Barcelony- świętego miejsca do Madrytu trwała ponad sześć godzin. Gdy około godziny dwudziestej drugiej mijali tablice z napisem "Madrid", Ricardo, który całą drogę śpiewał piosenki wreszcie przemówił.
-Już mogę Ci powiedzieć po co tu jesteśmy.
-No nareszcie!
Powiedziała ucieszona.
-Przyjechaliśmy do mojego dobrego przyjaciela.
-Co proszę? To po co ja Ci tam?
Spytała zdziwiona.
-Chciałem pochwalić się moją uroczą wnuczką.
Nie mogła dłużej gniewać się na dziadka. Właściwe taka wycieczka dobrze jej zrobi. Od kilku dni w jej życiu był tylko Nathan. Musiała mu pomagać, ale była już zmęczona. W dodatku dzieci Davida... Miała nadzieję na odpoczynek.
Zatrzymali się pod dużym, beżowym domem. Na podwórku było ciemno, żadnych świateł, żadnej żywej duszy. Tylko można było ujrzeć zapalone światło w jednym z pomieszczeń.
Wzięli po swojej walizce i podeszli do drzwi wejściowych.
-Ricardo!
Powiedział starszy pan, gdy ujrzał przyjezdnych.
Można było zauważyć, że tych dwoje bardzo się lubi.
-Wchodźcie, wchodźcie! Przygotowałem dla was pokoje.
Powiedział i prawie wepchał gości do swojego domu.
-To jest Diana, moja wnuczka.
Powiedział Ricardo i objął Dianę.
-To o niej tak dużo mi mówiłeś? Faktycznie jest śliczniutka. Bardzo podobna do Basi...
Powiedział uśmiechając się. Diana była podobna do Basi. Miała jej oczy i była naturalna i miła jak ona.
-A to jest moja wnuczka. Sofii, chodź do dziadka!
Krzyknął patrząc się na schody.
Niedługo potem im oczom pokazała się siedmioletnia dziewczynka, w słodkich kucyczkach i różowej sukience.
-Sofii, pamiętasz wujka Rica? To jest jego wnuczka Diana. Przywitaj się ładnie.
Dziewczynka bardzo się zawstydziła. Cały czas stała schowana za nogami dziadka i nieśmiało zerkała na gości.
-Wchodźcie, wchodźcie. Ricardo, ty będziesz spał tam gdzie zawsze, Diana chodź, pokaże Ci twój pokój.
Umówiony pokój znajdował się na pierwszym piętrze, zaraz obok pokoju Rica.
Sam pokój nie był przesadnie duży, ani nie wiadomo jak wyrafinowany. Największą uwagę przykuwała pościel. Takiej Diana nigdy nie widziała! Wielki hamburger, tak to na nim będzie dziś spała Diana.
Ale za to hamburgery baardzo lubiła!
Po oswojeniu się z pokojem, zeszła na dół do dziadka i gospodarza domu.
-I wtedy rozumiesz ja wstałem, a oni wszyscy na mnie! Wiesz jak Sergio zrobił się czerwony? Ja tylko chciałem wyjść do toalety, nie moja wina, że tak długo przemawiali... Wiesz jak jest na tych galach...
Żalił się Jose.
-Jose, mój drogi przyjacielu... Wiem co czułeś. Ja kiedyś lepiej. Wręczałem Messiemu jego drugą Złotą Piłkę. A wiesz, pracujemy w jednym klubie. Gdy tylko przeczytałem nazwisko "Messi" zacząłem cieszyć się jak opętany i nie mogłem powstrzymać się od śmiechu przeplatanego ze łzami. Przez to miałem na pieńku z prezesami i trenerami. Nigdy więcej nie będę mógł przeczytać żadnego nazwiska na tej gali...
-Pamiętam to! Oglądałem to razem z Sergio u nas w domu! Ja się cieszyłem razem z Tobą, a Sergio nie wiedział co się dzieje!
W tym momencie do pokoju weszła Diana.
-Nie przeszkadzam?
Spytała siadając obok dziadka.
-Oczywiście, że nie!
Powiedział miłym tonem Jose.
-Ty biedulko pewnie się tutaj nudzisz... Siedzisz z dwoma starymi dziadami i dzieckiem...
-Ej, Jose! Siebie możesz nazywać starym dziadem, ale mnie nie, więc uważaj!
-Oj Ric... Jakby tu był mój syn, to mógłby Ci pokazać miasto. Będzie dopiero jutro rano. Na pewno się Tobą zajmie.
Uśmiechnęła się.
-To ja już pójdę. Życzę dobrej nocy.
Powiedziała i poszła do "swojego" pokoju.
Najgorsza jest pierwsza noc w obcym łóżku. Najgorsza jest każda noc w obcym łóżku! W dodatku w obcym mieście i z obcymi ludźmi. Czy tak da się w ogóle spać? W dodatku w zaśnięciu nie pomagała jej myśl, że nie wie co dzieje się z Nathanem. Mimo, że bardzo chciała odpocząć, cały czas myślała o nim i o dzieciach Davida...
***
Zbudziły ją śmiechy Ricardo, Jose i kogoś jeszcze. Jak można tak wcześnie budzić?
Spojrzała na zegarek. Była 11:24, trochę późno. Co sobie pomyśli Jose? Leń? Rozpieszczony bachor?
Nie chciała pokazywać się komukolwiek w stanie jakim się obudziła. Tym bardziej obcym ludziom.
-Sergio, jak tam twoja skuteczność?
Spytał się Ricardo.
-Narzekać nie mogę. Ale zawsze może być lepiej.
Odpowiedział łaskocząc swoją córkę.
Niepewnym krokiem do salonu, w którym zgromadzili się wszyscy mieszkańcy weszła ubrana w zwiewną sukienkę Diana.
-Dzień dobry.
Powiedziała siadając obok swojego dziadka.
-To właśnie jest moja wnuczka, Diana.
Powiedział Ric do syna Jose.
-Miło mi. Sergio jestem.
Powiedział i podał dłoń Dianie. Spojrzała w oczy blondyna. Kogoś jej przypominał, ale nie była pewna kogo... Cały czas wpatrywała się w roześmianego mężczyznę i zastanawiała się, skąd ona go zna. Może jakiś aktor?
-Sergio, może zabrałbyś Dianę i pokazałbyś jej okolice? Widzisz jak biedulka się nudzi.
Powiedział Jose.
-Nie ma sprawy tato. Soffi, idź się ubrać. Pójdziemy na spacer.
Powiedział do swojej córki, która pobiegła założyć buty.
Krążyli ulicami osiedla, na którym pomieszkiwali.
-Więc...
Zaczął Sergio.
-Jesteś wnuczką Ricardo?
-Tak. Jedną z trzech.
Dopowiedziała.
-Ricardo nie chwalił się, że ma rodzinę. A znam go długo, bo razem z moim ojcem grali w drużynie. Znam go ponad trzydzieści lat. Jest nawet moim chrzestnym.
-Tak? To jesteśmy dalekimi kuzynami!
Powiedziała ucieszona Diana.
-Mogę Cię o coś spytać?
Powiedziała.
-Śmiało, wal.
Powiedział i poprawił włosy. W tym momencie jej oczom ukazała się bransoletka, którą Sergio miał na nadgarstku.
-Ramos?!
Krzyknęła!
-Wiedziałam, że skądś Cię kojarzę! Tylko nie mogłam sobie przypomnieć.
Sergio nie wiedział czy się śmiać czy płakać. Przez jego głowę przeszła myśl ~O nie... Znowu fanka... Zaraz będzie daj zdjęcie, daj autograf... Jak ja tego nie lubię... Szczególnie u znajomych...~ Pomylił się.
-Tylko proszę, nie piszcz.
Odpowiedział przewracając oczami.
-Ja?! Piszczeć?! Na Twój widok?! Proszę Cię!
Wybuchła śmiechem.
Doszli na plac zabaw. Sofii poszła na zjeżdżalnie, a Sergio z Dianą zajęli huśtawki.
-Czy ty wiesz kim ja jestem?!
Spytał zdziwiony.
-Wiem.
Odpowiedziała bez entuzjazmu.
-No i?! Nie jesteś Madridistas?
-Kim?! Proszę Cię!
Zaśmiała się drwiąco.
I wszystko się wydało...
-Mogłem się domyśleć. W końcu Ric to twój dziadek. Ja nic do fanów Barcelony nie mam. W końcu połowa piłkarzy tej drużyny to moi kumple z reprezentacji.
Dotarło do niej, że nie ma sensu kłócić się i przekreślać znajomość z powodu ulubionej drużyny. To Hiszpania i to Hiszpania.
-Byłaś kiedyś na Santiago?
Spytał Sergio, gdy wracali do domu.
-Bernabeu? Nie. Pierwszy raz jestem w Madrycie...
-Chcesz zobaczyć stadion najlepszej drużyny na świecie?
-Sergio... Ty wiesz, ja wiem, najlepsza drużyna na świecie jest w Barcelonie. Tego nie zmienisz. Przykro mi.
Wzruszyła ramionami.
-O piętnastej mam trening. Zabiorę Cię.
Nie miała nic do gadania. Jak Ramos coś postanowił, to tak musiało być.
Jak musi czuć się kibic Barcelony idąc na stadion Realu? Diana czuła się jakby szła na ścięcie. Nie była ona typem hejtera. Nie wyzywała Realu od najgorszych, ani nie obrażała kibiców. Po prostu wiedziała kto jest lepszy.
Weszli na stadion. Mała Sofii od razu pobiegła na murawę, gdzie rozgrzewało się już kilku piłkarzy. Była ona ich ulubioną "maskotką". Była tak słodka i taka urocza, że żaden z Madridistas nie mógł jej się oprzeć.
-Cześć wam!
Krzyknął Ramos wchodząc na murawę.
Santiago Bernabeu wywarł na niej ogromne wrażenie. Choć to stadion Realu, nie czuła tego w tej chwili. Oddała się pięknu tego obiektu.
-Cześć Sergio!
Odpowiedział Iker.
-A to kto?
Spytał podchodząc do dziewczyny.
-Jestem Diana.
Powiedziała i uśmiechnęła się przyjaźnie. Iker, to jedyny piłkarz Realu, którego Diana toleruje. Po prostu czuje do niego respect. Każdy kibic Barcelony nie lubi piłkarzy Realu. Ale tego gościa po prostu nie da się nie lubić. Przecież to Casillas!
-Iker, miło mi. Ramos idź się przebierz. Zaraz zaczynamy.
-Dobra, dobra.
Odpowiedział.
-Usiądź sobie na ławce jak chcesz.
Zrobiła tak jak kazał. Dziwnie się czuła siedząc na błękitnej ławce z logiem Madrytu. Ale właściwie nie ma w tym nic nienormalnego.
Strasznie się nudziła. Jak nigdy wcześniej. Piłkarze tylko biegali, skakali, turlali się. Nic poza tym. Żaden nie podszedł. Nie porozmawiał. Fakt, to nie Barcelona.
-Nudzisz się?
Spytał się Ramos podbiegając do niej.
-Trochę.
Odpowiedziała.
-Zaraz kończymy. Pokaże Ci stadion.
-Dobra. Zaczekam.
Zaraz, tak zaraz. Mijały kolejne minuty, a Ramosowi nie śpieszyło się do zejścia z murawy. Został już tylko on i kilka innych mężczyzn.
-Cześć.
Powiedział brunet siadając obok Diany.
-O, Iker, hej.
Odpowiedziała.
-I jak Ci się nasz dom podoba?
Spytał z lekkim uśmiechem.
-Wiesz... Dupy nie urywa!
Powiedziała i zaśmiała się.
-Jesteś kuzynką Ramosa?
Spytał.
-Można tak powiedzieć... Mój dziadek jest jego chrzestnym i przyjechaliśmy go, a raczej jego ojca odwiedzić. Nie wiem właściwie po co mnie tu wziął... Tylko się nudzę.
-Nie jesteś Madridistas?
Spytał.
-Nie. Nie byłam, nie jestem i nie będę. Jestem wierna jednej drużynie. Pewnie się domyślasz jakiej.
-Tak, domyślam. Ty jesteś od Rica Neváreza, tak?
-Tak. To mój dziadek.
Rozmawiali jeszcze długo i na różne tematy. Iker okazał się bardzo fajnym, wyluzowanym mężczyzną.
-Iker... Mam takie pytanie...
Zaczęła gdy zbierał się do szatni.
-Dałbyś mi swój autograf?
Spytała nieśmiało.
-Taka fanka, a chce autograf najgorszego wroga?
-Ciebie zawsze bardzo lubiłam i szanowałam. Tak samo Karima Benzemę. Nie wiem, po prostu jesteście w porządku.
-Już się nie podlizuj.
Powiedział i podpisał się Dianie w zeszycie. Zrobił sobie nawet z nią kilka zdjęć. Dobry Ikuś.
***
Po ponad godzinnym zwiedzaniu stadionu, przyszła pora na zasłużone opuszczenie tego miejsca.
-Podobało Ci się?
Spytał się Sergio kierując się do wyjścia.
-Mam być szczera czy uprzejma?
-Wolę do drugie.
Powiedział śmiejąc się.
-To powiem, że nigdy nie byłam w takim miejscu.
Weszli do samochodu. Małej Sofii bardzo poprawił się humor. Całą drogę śpiewała piosenki.
-Pojedziemy jeszcze do Cristiano. Musi mi gry oddać.
-Gdzie?!
-No to Crisa. Jakoś przeżyjesz.
Powiedział i skręcił w najbogatszą dzielnicę w Madrycie.
-Tato... Mogę iść z Tobą?
Spytała się Sofii.
-Pewnie. Diana też chodź jak chcesz.
Nie chciała zostać sama. Weszła do domu "wielkiego" Cristiano. Dom miał przeogromny! On nie oszczędzał na rzeczach materialnych. Nawet syna sobie kupił.
-Ramos! A ty tu po co?
Spytał się Ronaldo widząc wchodzącego Ramosa.
-Po moje gry złodzieju! Dawaj je!
Powiedział ze śmiechem.
-Jej jeszcze nie poznałeś. To jest Diana.
-Miło mi.
Odpowiedział i poszedł do gry. W tym czasie córka Ramosa poszła do ogrodu.
Ramos poszedł do swojej córki, a Diana została sama w salonie. Postanowiła się rozejrzeć. Medale, puchary, nagrody. To wszystko zajmowało szczególne miejsce w domu CR7.
-Podobają Ci się?
Spytał schodząc z piętra.
-Wiesz, widziałam lepsze kolekcje.
Odpowiedziała z niemiłym tonem.
W tym momencie przypomniało jej się o obietnicy dla Sancheza. Miał przecież dostać koszulkę!
-Cris...
Powiedziała gdy ten wychodził na taras.
-Wiem, że to zły moment i w ogóle, ale mam prośbę...
Mądry to on nie był. W ogóle się nie wysilił, żeby domyśleć się o co jej chodzi.
-Masz może jakąś meczową koszulkę niepotrzebną? Może być nawet dziurawa i brudna. Jest mi strasznie potrzebna.
Powiedziała i zrobiła kocie oczy.
-Zależy jak bardzo chcesz...
Powiedział i podszedł bliżej brunetki. Był tak blisko, że czuła jego oddech na swoim czole.
-Wiesz...
Powiedziała i odsunęła się od niego.
-Aż tak bardzo nie nalegam...
Złapał ją za rękę. Tak po prostu. Zamarła. Nie wiedziała czy ma krzyczeć, czy od razu uciekać.
-Co ty robisz? Gdzie z łapami?!
Spytała oburzona.
-Wiem, że tego chcesz. To za koszulkę...
Powiedział i przysunął ją bliżej siebie.
-Jesteś żałosny!
Powiedziała i wyrwała mu się. Poszła do Ramosa i jego córki, którzy właśnie się zbierali.
Przez następne piętnaście minut, które spędziła w domu Ronaldo nie odstępowała Ramosa na krok. Nawet do toalety chciała z nim pójść, ale co on by sobie pomyślał.
Sergio został jeszcze w toalecie, a Diana pomagał Sofii zapiąć się w samochodzie.
-Tu jest Twoja bluzka.
Powiedział Ronaldo i położył koszulkę na przednie siedzenie samochodu.
-Bez łaski. Weź ją sobie.
Powiedziała nie patrząc się na niego.
-Jeszcze do mnie wrócisz.
Wszedł do domu. Koszulkę schowała do torebki, by Sergio jej nie zauważył.
-Do domu?
Spytał się wsiadając do samochodu.
-Tak. Poproszę dziadka byśmy już wracali.
Powiedziała patrząc się w szybę.
-Już? Dopiero drugi dzień tu jesteś.
-Wiem, ale mam pracę, a i tak bardzo często biorę wolne... Muszę wracać.
***
-Sto lat, sto lat, sto lat, sto lat niechaj żyje naaaaam!
Śpiewała do słuchawki telefonu.
-...
-Ja Filipku bym zapomniała? Aż tak nisko mnie oceniasz?
-...
-Tak, tak, ja też Cię kocham. Przepraszam, że tak późno dzwonię, ale niezłe urwanie głowy mam...
-...
-Laura Ci nie mówiła? Nie chce mi się tego powtarzać. Poczytaj sobie, albo jej spytaj. Wyśpiewa Ci wszystko.
-...
-A jak tam wam się układa? Wiecie, że to już będzie prawie siedem miesięcy? Czy wy jesteście normalni? Taki szmat czasu?!
Mówiła przejęta leżąc na łóżku.
-...
-Nawet nie wiesz jak się cieszę, że wam się udało!
-...
-Dobrze, bardzo dobrze pod względem uczuciowym. Gorzej zdrowotnym... Nathan złamał nogę, ale to Lars Ci opowie. Kupiłam wam prezent.
-...
-Dwa naszyjniki, które tworzą całość. Tak jak wy. Dla mnie, wy od zawsze idealnie do siebie pasowaliście. Dobrze, że w końcu to zobaczyliście.
-...
-Proszę. Prezent powinien dojść niedługo do Wrocka. To taki z okazji urodzin.
-...
-Teraz nie jestem w Barcelonie. Jestem w Madrycie.
I zaczęła się cała opowieść o wyjeździe do stolicy i o spotkaniu "niebieskich". Filip tak samo jak prawie każdy kibic Blaugrany nienawidzi Realu. Jakby ich spotkał to by zabił! Nie mógł zrozumieć, jak Diana może mieszkać z jednym z nich pod jednym dachem. Czy ta dziewczyna jest normalna?
Po ponad dwugodzinnej rozmowie przez telefon, rozłączyli się.
Dalsza część dnia w Madrycie minęła leniwie. Ricardo zabrał Dianę na ciastko i lody. Chciał by poczuła się jak w dzieciństwie.
Po nie zobowiązującej zabawie wrócili do domu i spakowali rzeczy na jutrzejszy poranny wyjazd. Żegnaj Madycie!
Zapraszam na nowe rozdziały na:
OdpowiedzUsuńhttp://milosc-i-fcb.blogspot.com/
http://moje-zycie-w-barcelonie.blogspot.com/
Licze na komentarze :)
Oczywiście, komentarze się pojawią :)
UsuńBardzo fajny rozdział. Nie spodziewałabym się takiego przebiegu sytuacji. Szkoda mi Nathana, nie będzie już mógł grać... Ale ważne, że to nic poważnego. (O ile niemoc gry jest niepoważna).
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że sobie poradzą.
Czekam na więcej.
Nathan to twardy facet, musi sobie dać radę :)
UsuńDzięki za komentarz.
Matko, jak Ty kręcisz... :) Ale podoba mi się to. Ogólnie to rozdział świetny.
OdpowiedzUsuńBiedny Nathan... Nie dość, że dowiedział się, że ojcem zostanie, to jeszcze ten wypadek... Nie wiem czy ten tytuł "Niepowodzeń część pierwsza" odnosi się do niego, ale pasuje idealnie.
Czyżby Cristiano podrywał Dianę? Bo tak to wyglądało... Fakt, on chyba należy do tego typu mężczyzn :)
Świetne. Czekam na więcej i jestem ciekawa co będzie dalszą częścią tych niepowodzeń... :3
Wiesz, zdradzę Ci coś, ale cii... Te niepowodzenia nie odnoszą się tylko i wyłącznie do Natta. Czytaj dalej, a zobaczysz :)
UsuńIkeeer <3 Uwielbiam go! :*
OdpowiedzUsuńA co do opowiadania. Bardzo fajne.
Wiesz, Twoje opowiadanie wgl nie nudzi. Zawsze coś się w nim dzieje, zawsze jest ciekawie. Tak jak w tym. Nie dość, że ten niefortunny upadek Nathana, to jeszcze wyjazd do Madrytu i poznanie Sergio, Crisa i Ikera. Po prostu najlepsze!
Ale cieszę się, że między Dianą, a Nathanem znów jest ok. W sumie to nie dziwię mu się, że tak się zachował. Był sparaliżowany myślą o tym, że nie będzie już mógł grać... Szkoda mi go. Ale zobaczymy jak sobie poradzi. Jak sobie oni wszyscy poradzą :P
Czekam na nowy. Dodawaj szybko :>
Też bardzo lubię Casillasa, więc postanowiłam wpleść go w to opowiadanie ;p Ja w nie mogę wpleść dosłownie każdego :>
UsuńDziękuję za opinię :P
Madrid... :c
OdpowiedzUsuńNie lubię, ale cóż.
Dlaczego ty zawsze wszystko komplikujesz? Wiesz, wydaję mi się, że lubisz krzywdzić i wyżywać się na ludziach, bez urazy ;)
Chyba, że tak ma być.
Ogólnie to bardzo fajne.
Spoko, nie uraziłaś mnie :). Tak, wiem i już od kilku ludzi to słyszałam. Cóż, taka już jestem i tego nie zmienię.
UsuńDzięki za komentarz.
no to żeś porobiła :) mam nadzieje, ze Nathan wyzdrowieje szybko i wszytko będzie dobrze, pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuń:> Dzięki za komentarz.
UsuńNiepowodzeń część pierwsza... Hmm to będzie ich więcej?! Już się boję co wymyślisz w kolejnych częściach. Ale to jest strach zmieszany z wielką ciekawością :)
OdpowiedzUsuńOgólnie to świetnie. Tylko na noga... Oby wszystko było ok.
Bardzo lubię jak Nathan wyznaje uczucia Dianie... Jest taki romantyczny, czuły... Idealny chłopak! Sama chciałabym mieć takiego, który tak by do mnie mówił *__*
Świetne!
Haha :) Tak, będzie ich więcej, ale o tym wkrótce.
UsuńPowinno być ok, czytaj, a się przekonasz.
Wiem, że jest romantyczny, taki ma być :)
Dzięki za komentarz.
A! I oczywiście informuj mnie na bieżąco :P
OdpowiedzUsuńOczywiście :>
UsuńCoś ty narobiła?! Biedni Ci bohaterowie są z Tobą, biedni... :)
OdpowiedzUsuńAle, nie. Świetnie piszesz. Nie wiem co bym zrobiła, jakbyś teraz przestała dodawać nowe rozdziały. Chyba bym oszalała z ciekawości! ^^.
Baby boom :) Fajnie, że tak to wszystko opisujesz, a nie tylko wstała, wyszła, bla, bla i poszła spać. :) Zrozumiałaś, prawda?
No, dobra, koniec tego dobrego.
Czekam na więcej :>
Od razu biedni :) Mają po prostu ciekawe życie, haha :)
UsuńMiło, bardzo mi miło, że tak sądzisz. Raczej nie powinnam zaprzestać dodawaniu tutaj nowych postów... Choć kto wie, kiedyś ich wspaniała historia musi skończyć :)
Tak, rozumiem, rozumiem. Wszystko wspaniale wyjaśniłaś :P
Niedługo postaram się dodać nowy.
I oczywiście będę informowała :>
UsuńJa nie chciałabym mieć aż tak "ciekawego" życia jak to nazywasz :P Czekam na kolejny rozdział, tylko nikogo nie zabij ;)
OdpowiedzUsuńHaha ;)
UsuńNie zabić? Hmm... ciekawy pomysł, dzięki :)
Zapraszam na nowy rozdział http://milosc-w-barcelonie.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńUuuu nieźle się chłopak załatwił z tą nogą :/ wkurzył mnie tu trochę Ronaldo z tym tekstem i cały czas mnie męczy jedno : dlaczego on jej jeszcze nie powiedział, że jest ojcem :/ Zapraszam na nowy rozdział u mnie somos-tan-felices.blogspot.com
OdpowiedzUsuńMoże nie powiedział, bo się boi? Lub nadal ma nadzieję, że to nie jego? Ja sama jeszcze nie wiem :0
UsuńCzytaj, a się dowiesz :3
Nowe rozdziały :D
OdpowiedzUsuńhttp://moje-zycie-w-barcelonie.blogspot.com/
http://milosc-i-fcb.blogspot.com/
Licze na komentarze
Oczywiście, komentarze się pojawią :)
Usuńhttp://toniesenfcbarcelona.blogspot.com/2013/07/rozdzia-8.html
OdpowiedzUsuń